Morawy Południowe. Arcydzieło w Lednicach czyli pałac oraz niedoceniany Mikulov.

Home » Morawy Południowe. Arcydzieło w Lednicach czyli pałac oraz niedoceniany Mikulov.

Pałac w Lednicach.


Buona sera

Ciao amici

Wracamy na Morawy.

Pierwszy dzień bardzo intensywny. Transfer. Popołudnie we Brnie. Wieczorne dyskusje przy złotym napoju w naszej mieścinie. 

Piątkowy dzień zaczął się od kolarskiego treningu. Penetracja południowych rubieży. 

Na piątek zaplanowano wizytę w zamku Lednice. Wcześniej rezerwujemy bilety. Wycieczka z przewodnikiem i aby było bardziej ciekawie, w języku czeskim. Start godzina 11. na miejsce docieramy na minutę przed zamknięciem bram. Ufff. Wita nas przesympatyczna Teresa. Wita nas bardzo gorąco i zaczyna opowiadać o historii tego przepięknego miejsca. Ten neogotycki zamek (pałac) już od pierwszych minut ujmuje swym bogactwem i przepychem. Po wstępnym zarysie historycznym wchodzimy do głównych komnat pałacowych. Przy wejściu wiszą kody QR dzięki którym można ściągnąć sobie to samo co mówi Teresa ale w ojczystym języku. Nie pamiętam do kogo się zwracam z informacją, zobaczcie lingua Italiano. Moje zdziwienie jest jeszcze większe gdy okazuje się że wsród zwiedzających jest Carlo, Sardyńczyk, mieszkający obecnie w Londynie, mający dom w Turynie a przebywajacy obecnie na krótkich wakacjach w Czechach wraz z córką. I tak w pięknych okolicznościach pałacowych zamiast słuchać Teresy rozmawiamy z Carlo o Sardynii, Sycylii, Włoszech w ogóle i okazuje się że my naprawdę we Włoszech widzieliśmy już bardzo dużo. Dużo więcej niż sam rodowity Włoch Carlo. Poza tym tego typu rozmowy wnoszą bardzo dużo ciekawych informacji o miejscach które jeszcze przed nami do odwiedzenia. Taki wspomniany wcześniej Turyn jest tego  dowodem. I koniecznie okolice Langhe. Słyszę z ust Carlo. W punkt.

Zamieniamy się w słuch ponieważ Tereska opowiada ciekawe rzeczy.

Historia zamku a później pałacu sięga początków XIII w. Blask pałacu można oczywiście uzyskać korzystając z nieograniczonych funduszy które należały do rodu Lichtensteinów, a to oni przez wieki panowali na tamtych ziemiach. Styl neogotycki a więc obecny stan uzyskano dzięki Jerzemu Wingelmullerowi. Pałac jest doskonałym przykładem na to że wcześniej wspomniany ród nie szczędził grosza na dekorowanie wnętrz. Najprostszym tego przykładem są schody znajdujące się w jednej z sal. Nazwałem te schody – opad szczeny, ponieważ to z jaką dokładnością są wykonane robi ogromne wrażenie. Kolejna sala a tam sufit który robi podobne wrażenie. 

Ogromnym bonusem jest muzyk który w jednej z sal na gitarze umila nam czas. Żegnamy się z Teresą. Wymieniam życzliwości z poznanym Carlo. Kontynuujemy zwiedzanie. Mijamy przepiękną oranżerię i idziemy podziwiać ogrody. Tym osobom które widziały Pałac księżniczki Sissi pod Wiedniem, lednickie ogrody mogą nie zainponować lecz naszym zdaniem utrzymanie takiego ogrodu, jego wielkość i jakość to top topów. Nadworny ogrodnik wykonuje kawał dobrej roboty. My udajemy się obejrzeć jeszcze jedną atrakcję należącą do pałacowych zabudowań a mianowicie minaret. Nigdy on nie pełnił funkcji sakralnych. Państwo Lichtensteinowie mieli fanaberię i taki minaret sobie postawili. Idąc do minaretu napotykamy bar w którym uzupełniamy płyny. Bar znajduje się obok przystani gdzie można skorzystać z oferty wycieczkowej i popłynąć statkiem po kanałach okalających park i pałac. 

Na wieżę Minaretu wchodzę tylko z Krzyśkiem. Widok z góry fenomenalny. 

Cała okolica i pałac jak na wyciągnięcie. 

Powoli wracamy na parking delektując się wielkością parku. Lody i ruszamy w kierunku Mikulova. To czeskie przygraniczne miasteczko ma w sobie ogromny potencjał i dopiero w tym roku była sposobność do zweryfikowania tego poglądu. Zaczęliśmy od zamku. Jest wizytówką tego czeskiego miasteczka. Położony na skalnym wzniesieniu zamek ze swymi ogrodami sprawia wrażenie niesłychanie okazałego. Spędziliśmy ogrodach sporo czasu. Planowaliśmy jeszcze wejście na Svaty Kopecek (Święta Górka) aby tam zobaczyć kaplicę św. Sebastiana. I może coś zjeść. Ale nic z tego nie wyszło gdyż niestety zgodnie z prognozami zaczęło lać. 

Prawdziwa pompa. Stwierdzamy że wracamy. Obiadokolację zamawiamy w naszej gospodzie. Okraszona złotym napojem. A później delektujemy się winem zakupionym jeszcze w Lednicach. Gwar rozmów nie milknie. Jest wesoło. A co najważniejsze fantastycznie spędzony dzień wśród bliskich znajomych. Piątkowy dzień kończymy późnym wieczorem w doskonałych nastrojach. 

Zostawiam Was jak zawsze z nienachalnym opisem i zdjęciami. 

Mikulov pozostawia pewien niedosyt ale to dobrze bo jest gdzie wrócić, natomiast pałac Lednice i okalające je okolice najlepiej uwiecznić dlatego pola i łąki przypominające Toskanię my również obfotografowaliśmy lecz polecam Wam bloga Anity Demianowicz

Zatem, do zobaczenia. 

Ci vediamo.