Ciao
Buongiorno


Camp Nou. Świątynia futbolu. Legendarny stadion jednego z największych futbolowych klubów na świecie. Mowa oczywiście o FC Barcelona. Jeszcze przed wyjazdem na wakacje okazało się że przy sprzyjających warunkach będziemy mogli zobaczyć mecz naszej ukochanej Barcelony z Lewandowskim w składzie. Szybki look na terminarz hiszpańskiej ekstraklasy i mamy to. W trakcie naszego pobytu jest mecz Barcelony na swoim stadionie. Nie będzie to Camp Nou który jak wszystkim wiadomo jest tworzony na nowo lecz znany nam już z poprzedniego wpisu o Barcelonie Stadio Olimpico na wzgórzu Montjuic. 31 sierpnia Barcelona gra ligowy mecz z Realem Valladolid. Chętni na to wydarzenie to naturalnie ja, Jula, Szymon i kolega Szymona Maciek. Jeszcze w Polsce kupujemy bilety za pośrednictwem aplikacji w cenie 65 euro za sztukę. Będziemy siedzieli na jednym z łuków, niedaleko sektora najzagorzalszych kibiców blaugrany. Vamos. La Liga czeka.


I tak się składa że dwa dni po pierwszej wizycie w Barcelonie pojawiamy się w tym pięknym mieście ponownie. Mecz rozpocząć ma się o 17 ale jeszcze przed tym zaplanowaliśmy wycieczkę pod przebudowywanym Camp Nou, wizytę w oficjalnym sklepie Barcelony. Jest też ochota aby zobaczyć muzeum. Wyjeżdżamy zaraz po śniadaniu i kierujemy się do jednego z podziemnych parkingów niedaleko Camp Nou. Jest ciepło a nawet upalnie. Zaopatrzeni w wodę udajemy się pod Camp Nou. Faktycznie widać duży poziom zaawansowania budowy. Dźwigi i dźwigary wystają ponad szkielet jednego z budowanych sektorów. Według optymistycznych wersji nowy stadion może zacząć swoje użytkowanie na przełomie stycznia i lutego nowego 2025 roku. Jula widziała poprzednią wersję Camp Nou. Poza nią nikt z nas. Czekamy aby móc zobaczyć nową wersję już podczas jakiegoś meczu. Udajemy się do oficjalnego sklepu. Turyści i fani z całego świata. Sklep rozmieszczony na trzech piętrach. Strefa kobieca i męska. Osobny sektor dla dzieci. Koszulki, szaliki, czapeczki, i inne atrybuty dla prawdziwych fanów oraz kolekcjonerów futbolu. Biznes. Czyste złote. Koszulki techniczne, bawełniane, treningowe i inne. Miejsce na puchary i najważniejsze wydarzenia z życia klubu. Maciek nabywa koszulkę Barcelony. Szymon dostał taką koszulkę dwa dni temu, Jula ma oryginalną koszulkę jeszcze z poprzedniego wyjazdu, ja na mecz idę z szalikiem kupionym w Barcelonie jakieś 15 lat wstecz i podarowanym mi jako prezent.
Po emocjonującej wizycie w sklepie Barcelony, udajemy się metrem na Plac Espanya i wychodzimy wraz z masą kibiców w kierunku wzgórza Montjuic. Schody ruchome prowadzące na wzgórze działają. Zdecydowana większość kibiców ubrana w barwy blaugrany. Pięknie to wygląda. Docieramy w okolice naszego sektora z godzinną rezerwą. Słońce pali. Robimy pierwsze zdjęcia z sektora i uciekamy schować się pod dach. Szymon organizuje wodę. Zielona murawa prezentuje się zjawiskowo. Docierają kolejni kibice. Przenosimy się do naszego sektora. Obok nas siedzą Włosi, którzy przyjechali specjalnie dla naszego Lewego, za nami Francuzi, oni również podziwiają naszego snajpera. Przed nami grupa arabska. Miło jest siedzieć na stadionie ze świadomością że nasz rodak jest podziwiany nie tylko przez nas. Godzina zero zbliża się. Płoną już jupitery. Słońce nadal operuje ale nie już tak mocno jak jeszcze godzinę wcześniej. A może to przyzwyczajenie. Prezentacja składów. Obok sektor najzagorzalszych fanów rytmicznie podskakuje. Są duże emocje i chyba oczekiwania na mecz pełen bramek. Byłoby idealnie.



Start meczu i już po kilku minutach widać że Yamal i spółka ma wielką ochotę na stworzenie dobrego widowiska. Mecz otwiera bramka Raphinha w 20 minucie. Ależ się bawią. Cztery minut później nasz rodak wpisuje się na listę strzelców. w doliczonym czasie gry francuski skrzydłowy Jules Kounde trafia na 3:0. Do końca pierwszej połowy Barcelona ma zdecydowanie wielką przewagę. Zawodnicy szczególnie gospodarzy schodzą do szatni przy wielkim aplauzie. My jesteśmy bardzo zadowoleni lecz na drugą połowę czekamy z jeszcze większym zainteresowaniem ponieważ siedzimy po stronie gdzie goście będą się bronili.
W przerwie wymieniamy uprzejmości z kibicami z Włoch, oni są przekonani że jesteśmy również z Włoch ponieważ mówi o tym moja niezastąpiona czapeczka kolarska z napisem ITALIA.


Zaczyna się druga połowa. Przygniatająca przewaga gospodarzy. W 64 minucie ponownie Raphihna strzela gola. Stadion faluje. Jego kolejna bramka w 72 minucie wprowadza kibiców w ekstazę. To nie koniec. Czekam na gola Dantego Olmo, złotego medalistę ostatnich igrzysk. I w 82 minucie moje oczekiwania mają swoje odzwierciedlenie w postaci zdobytej bramki. 6:0. Święto futbolu trwa w najlepsze. Pięknie to wszystko wygląda. Na deser w 85 minucie Ferran Torres zamyka spotkanie wynikiem 7:0. Deklasacja. Demontaż. Prawdziwy nokaut. Gracze z Valladolid nie mieli nic do powiedzenia tego bardzo słonecznego popołudnia. Prawie 60 tysięczny tłum kibiców czuje wielkie zadowolenie. My również. Jak najbardziej. Przed meczem obstawiałem wygraną Barcelony 3:0 ale 7:0 to prawdziwa satysfakcja.
Wychodzimy ze stadionu. W stacji metra chwila czekamy w kolejce do kas. Wysiadamy niedaleko naszego parkingu i idziemy jeszcze coś zjeść.
Wracamy do nadmorskiej naszej rezydencji. Jeszcze w samochodzie wymieniamy opinie co do przebieg meczu. Wynik ponad oczekiwania. Świetna atmosfera i fakt, że mogliśmy być uczestnikami tego wydarzenia.


Visca la Barca.
Zostawiam Was ze zdjęciami.
Ci vediamo.
Buona giornata.