Ciao
Buongiorno
Lipiec. Italia. Aperol. Ciepło. Słońce. Muzyka.
Muzyczne święto w Veronie z naszym udziałem na Arena di Verona?


Otóż tak. Jak najbardziej tak.
Pomysł na wyjazdowy koncert w Italii zrodził się nagle, niespodziewanie. Gdzieś w zakamarkach internetu pojawiła się wzmianka, informacja że jeden z zespołów muzycznych, a mianowicie Simple Minds wybiera się na trasę koncertową która odwiedzi w naszej ukochanej Italii min. Veronę i jej Arena di Verona. Sama Arena di Verona czyli amfiteatr pamiętający czasy cesarstwa rzymskiego, z niesamowicie poniekąd akustyką, gdzie na codzień koncertują tam najwybitniejsze postacie sceny operowej, amfiteatr który możemy zwiedzać podczas pobytu w tym niewątpliwie pięknym mieście. Jedziemy?
Co do samego zespołu Simple Minds. Dla wtajemniczonych zespół szkocki, powstały w 1977 roku. Tworzący muzykę z gatunku new wave, new romantic, pop rock. Ich największym przebojem jest utwór „Don’t You (Forget About Me)”, znany z reklamy Fiata czy też wykorzystany w ścieżce dźwiękowej do filmu „ Klub Winowajców”. Niedawno wydany koncertowy album „Live in the City of Diamonds” wskazywał że zespół pomimo upływu lat jest w doskonałej formie.


Nie zastanawiając się długo kupiłem bilety na koncert namawiając znajomych do wspólnej celebracji muzycznego wydarzenia.
Bilet w cenie 50 euro, co jak na obecne warunki, jest ceną bardzo małą, zważywszy że sam wstęp do amfiteatru to koszt około 12 euro.
Sama arena powstała w pierwszej połowie I wieku i mogła być pierwowzorem dla wzniesionego później rzymskiego Colosseum.
Wykorzystywana do walk byków czy też gladiatorów, mogła w latach świetności pomieścić nawet 30 tys. widzów.
Jest jedna z najbardziej charakterystycznych atrakcji turystycznych Verony, znajdującej się przy Piazza Bra.
Namówiłem dość szybko znajomych, doskonale Wam znanych już z naszych wielokrotnych wspólnych podróży czyli sąsiadów i grupę świebodzińską.
Teraz zostało nam tylko dolecieć na koncert i logistycznie tak to wszystko zorganizować aby poza koncertem móc coś jeszcze zobaczyć.


Znaleźliśmy loty z Wrocławia do Venezii. Żona znalazła w dalszych krokach apartamenty, zarówno w Venezii jak i Veronie.
I tak. Venice czy też Venezia ma dwa lotniska. To bliżej miasta, również obsługiwane przez najlepszą linię na świecie, Marco Polo i oddalone o dobrą godzin od centrum Treviso. Na Marco Polo już lądowałem a Treviso było naszym lotniskiem numero uno.
Szybko znaleźliśmy wygodne połączenia, najszybsze ale i najdroższe, bezpośrednio na Piazzale Roma, supportowane przez ATVO.
Bilet kosztował 12 euro. Kupiłem go na www.atvo.it.
Szybko, wygodnie.


Transfer pomiędzy Venezią a Veroną postanowiliśmy zrobić korzystając z włoskich pociągów i ich sztandarowego produktu jakim jest szybka kolej – Frecciarossa. Flagowy pociąg TrenItalia porusza się z prędkością nawet 360 km/h. Nasz wybór mógł być tylko jeden. Tym razem każdy z nas zadebiutuje w tym szybkim pociągu. Bilet w stronę Verony kupiłem na ich oficjalnej stronie w cenie 15 euro, z wyprzedzeniem, www.italiarail.com, natomiast na drogę powrotną ten sam bilet kupiłem korzystając z aplikacji Trainline w cenie 18 euro. W cenie wybór miejsc i mały posiłek.
Jak już wcześniej wspomniałem żona zadbała o miejsca noclegowe. W Venezii spać będziemy w hotelu, dosłownie 100 metrów od Piazza Santa Marco, w Weronie w apartamencie, oddalonym od centro storico o jakieś 30 minut.
To opuszczamy Polskę i lecimy z wielkimi muzycznymi nadziejami do Włoch.
Lipcowe popołudnie. Słońce. Prawie 30 stopni. Pięknie uśmiechnięta dziewczyna z obsługi sieci ATVO witają nas nad podweneczkim lotnisku Treviso. Szybko skanujemy bilety i po kilku minutach jedziemy już na Piazzale Roma. Uśmiechnięta dziewczyna okaże się mołdawianką, mieszkająca w Venezii od ponad 22 lat.
Piazzale Roma to główny dworzec autobusowy w Venezii.
Stąd wąskimi uliczkami, wsród kanałów, po 30 minutach meldujemy się w naszym hotelu. Hotel Diana. Pan recepcjonista jak na prawdziwego Włocha przystało nieśpiesznie acz z żartem melduje nas wszystkich. Odbieramy nasze klucze i docieramy do pokojów. Plan wycieczki zakładał kilka minut na odświeżenie i zaraz potem udajemy się na podbój tego zjawiskowego miasta. Dla sąsiadów z ulicy to pierwsza wizyta w Venezii. Dla pozostałych kolejna. Venezię można polubić z pewnością, wieczorową pora kiedy większość turystów albo odpoczywa albo odjechała, lub wczesnym rankiem, kiedy miasto budzi się dożycia. My trafiamy na Plac św. Marka o zmierzchu. Jak zawsze w ostatnich latach Bazylika jest w remoncie. Towarzyszą nam rusztowania. Po drugiej stronie niemniej okazały Palazzo Ducale. Wieża Zegarowa. My skręcamy w prawo i z placu św. Marka wędrujemy wzdłuż pięknych fasad weneckich domów. Gondolierzy udają się na spoczynek. Miasto poprzecinane kanałami tworzy wraz z mostami inny labirynt. Robi się głodno więc uciekamy do centrum. Mijamy kilka restauracji i siadamy w jednej z nich. Na naszych stołach lądują makarony i pizza. Wieczór spędzamy na jednym z okolicznych małych placów, gdzie raczymy się doskonałym aperolem. Cudowny wieczór. Doskonałe miejsce do kontemplacji.
Szybko zasypiamy. Pokój ciasny ale wygodny.


Budzę się rankiem kolejnego dnia. W moich planach jest odwiedzenie stadionu Venezii, klubu piłkarskiego który w tym sezonie spadł do serie B. Miasto się budzi do życia. Jako że wewnątrz miasta nie ma ruchu samochodowego, to wszystkie rzeczy, produkty spożywcze, do sklepów, restauracji czy hoteli dostarczana jest drogą morską a dalej wykorzystując lokalnych porterów, wózkami najczęściej trafia pod wskazany adres. Także już o tej porze ruch morski jest duży. Stadion usytuowany jest wśród kanałów, nieopodal przystani jachtowej. Stadion z zewnątrz absolutnie nie zachwyca. Jest mały i posiada tylko jedną małą krytą trybunę.
W drodze powrotnej kupuję ulubiony włoski dziennik sportowy czyli Gazeta delle Sport i siadamy do śniadania.
Zaraz po idziemy podziwiać miasto w blasku słońca. Namawiam ekipę na wizytę w Operze La Fenice, tym bardziej że jesteśmy nieopodal. Bezskutecznie. Pozostanie on atrakcją odłożoną na później.


Trafiamy na Campo Santo Stefano. zaraz potem kolejny most, kolejny kanał. Dziewczyny zachwycają się gondolierem. Rodzi się pytanie. Czy gondolierem może zostać kobieta? Nigdy tego nie analizowałem. Warto nad tym usiąść.
Czas mija nieubłaganie, wracamy po torby do hotelu i powolnym krokiem przenosimy się w stronę dworca kolejowego. Po drodze mijamy kolejny most nad kanałem głównym i zupełnie przypadkowo trafiamy na targ miejski. Ależ tu dobroci. Świeże warzywa i owoce. Ale to co przykuwa naszą największą uwagę to targ rybny. Świeże owoce morza, tuńczyki, sardynki i nie ryby. Co prawda podczas upału zapach ryby nie jest może najprzyjemniejszym ale tyle dobra co tam jest zgromadzone robi wrażenie.
Ostanie spojrzenie na Venezię od strony miasta i jesteśmy na dworcu centralnym. Znajdujemy nasze binario czyli peron i wchodzimy do carety czyli wagonu i siadamy w wygodnych fotelach.Tak jak już mówiłem wcześniej wszystkich uczestników był to debiut w pociągu Frecciarossa.
Szybko, wygodnie, nie czujemy prawie 200-stu kilometrów na zegarach.
Pojawia się catering. Godzina mija bardzo szybko.


Wysiadamy na dworcu w Weronie i postanawiamy do apartamentu udać się na pieszo. Nie przeszkadza nam nic. Emocje związane z wieczornym koncertem są najważniejsze.
Nasz apartament jest bardzo wygodny i przestronny. Koledzy odwiedzają negozio czyli sklep i dla ochłody przed koncertem udziela się nam koncertowy vibe. Prześcigamy się podczas dyskusji na najbardziej kreatywnego.
Po drodze na koncert odwiedzamy znajomą i sprawdzoną restaurację gdzie zamawiamy wszystko Hugo i Aperol Sprite oraz doskonale smakującą pizzę, risotto z szafranem i inne kulinarne dobrocie włoskiej kuchni.


Czas dla niektórych na wizytę na balkonie Julii i po chwili bramy amfiteatru stoją przed nami otworem.
Skanujemy bilety nie bez problemów oczywiście, i znajdujemy swoje miejsca po prawej stronie od sceny.
Za nami liczna grupa włoskich dziewczyn z Bolzano. Wymieniamy poglądy i opinie. Dziewczyny nie mogą uwierzyć że my specjalnie na koncert przylecieliśmy do Włoch.
Średnia wieku zdecydowanie zbliżona do naszych peselów.
Zbliża się 21 i punktualnie z muzyką w tle na scenie pojawia Simple Minds. Zaczynają od Waterfront. Kolejno Once Upon a time, nieco później pierwszy z wielkich hitów: Let There Be Love, Love Song, mocno energetyczny Someone, Somewhere in Summertime. Publiczność absolutnie nieprzypadkowa. Wszystkie teksty śpiewane razem z zespołem. Pięknie podświetlona scena. Absolutnie zjawiskowe nagłośnienie. Później Belfast Child, zajebiste Drum Solo, nowa perkusistka zna się na swoim fachu.All The Things She Said, See The Lights z genialną solówką zachwyca. Ja mam gęsią skórkę. Cudowne przeżycie. Kolejny raz przekonujemy się że w życiu właśnie takie chwile są najważniejsze. Wspólna celebracja. Grono znajomych. Nie szczędźmy sobie takich chwil.
Zaraz po tym absolutnym uniesieniu Don’t You Forget About Me. Zdecydowanie amfiteatr unosi się w oparach tem muzycznej uczty. Światła i efekty dymne synchronizują się ze sobą. Nie jestem w stanie oddać Wam tych emocji ale jest wyjątkowo. Wszyscy stoją. I chyba wszyscy śpiewają. Co za wieczór. Na deser The Book Of Brillant Things i Alice And Kicking. Ten pierwszy kawałek zaśpiewany przez genialną Sarah Brown
Ależ głos.

Co za koncert. Niesamowite duchowe przeżycie.
Ja mogę być mało obiektywny w ocenie samego koncertu ale wyrazy twarzy moich współtowarzyszy mówią – było cudownie i zaskakująco.
Opuszczamy arenę i powoli udajemy się do naszego apartamentu.
Noc jest za krótka. Emocjami można byłoby obdzielić kilka dobrych imprez.
Rano, gdy miasto powoli budzi się do życia my ponownie się przenosimy. Wracamy do Venezii. Z małymi przygodami docieramy na lotnisko i kończy się nasza kolejna włoska przygoda.
Grazie per tutti. Dzięki Wam wszystkim.

Za emocje i atmosferę.
Do zobaczenia niebawem.
Oglądajcie podziwiajcie i komentujcie.
Ci vediamo.
Ciao.