Zamek Krzyżtopór i sandomierskie winnice.
Buongiorno.
Ciao amici.
Come stai? Come va? Tutto a posto?
Czyli czy u Was wszystko w porządku.
Koontynując wpisy wakacyjne wracamy na tory związane z famiglia. Poprzedni wpis cały o Sandomierzu. Polecam raz jeszcze wizytę w tym pięknym mieście najlepiej pod skrzydłami któregoś z przewodników.
Kolejny dzień rozpoczynamy wizytą w niedaleko położonym Ujeździe. Oczywiście z przewodnikiem czeka nas zaplanowana wcześnie wizyta w zjawiskowym jak się później okaże, Zamku Krzyżtopór. Pełna nazwa dla poprawności politycznej tego miejsca brzmi „Instytucja Kultury Zamek Krzyżtopór”.
Bilety wcześniej zarezerwowane. Czekamy na Panią przewodnik. Ze względu na panujące obostrzenia będziemy poruszali się jedną trasą zwiedzania. W samym zamku w normalnych okolicznościach mamy do dyspozycji trzy trasy dzienne i jedną nocną.
Trochę o bardzo bogatej historii zamku.
Zanim wejdziemy do niego stoimy przed bramą główną nad którą widnieją dwa symbole zamku czyli krzyż i topór. Kiedyś widniała jeszcze inskrypcja: „Krzyż obrona, Krzyż podpora, Dziatki naszego topora”. Było to credo fundatora.
Na dziedzińcu zamku podziwiamy potęgę tego miejsca i piękno. Co prawda mamy tu do czynienia z ruinami ale świetnie zachowanymi. Sama historia tego miejsca ściśle związana jest z historią rodu Ossolińskich. Budowa zamku miała miejsce w latach 1621-1644 i była podzielona na trzy fazy. Wzniesiono go w typie Palazzo in fortezza, czyli rezydencji łączącej wygodę mieszkańców z funkcją obronną, ukazuje ścisłe związki z jedną z najwspanialszych włoskich rezydencji – własnością rodu Farnese – zamkiem Caprarola. Obronny zamek został wzniesiony na nietypowym planie wpisanej w pięciobok bastionowej fortyfikacji. My rozpoczęliśmy zwiedzanie tej osiowo powiązanej fortyfikacji od piwnic w których po lewej stronie mieściły się ogromne stajnie. Póżniej poszczególne baszty i towarzyszące im dziedzińce. Za każdym razem wielkość robiła niesamowite wrażenie. Wielkość sal głównych, sal jadalnych, pozostałości po kuchni. Rozmiar tego wszystkiego zadziwił nas wszystkich. Krótki spacer poza murami obronnymi i spojrzenie na wielkość ogrodów, które jak się okazuje mają szanse na rewitalizację, spotęgował nasze wrażenia o pięknie i wielkości tego miejsca. W ówczesnym okresie zamek był arcydziełem znanym w całej Europie.
Swoje lata świetności utrzymywał do potopu szwedzkiego. W 1655 roku szwedzcy najeźdźcy, zajmując zamek podstępem bez jednego strzału, według swojego zwyczaju wywieźli z zamku przebogate wyposażenie wnętrz wraz z biblioteką i rodzinnym archiwum. Makieta zamku którą można podziwiać w centrum konferencyjnym budzi zachwyt.
Zamek to też miejsce przyciągające artystów. Filmowców i muzyków. Tu Justyna Steczkowska nagrywała swój teledysk do piosenki pt. „Sanktuarium”. W tym miejscu oczywiście był też „Ojciec Mateusz”. Był „Potop”. Poniekąd w stajniach panuje taka akustyka, że grzechem byłoby jej nie wykorzystać w celach koncertowych.
W tym też miejscu w czasie naszej wizyty miała miejsca wizyta delegacji władz chyba województwa. Nawiązaliśmy bardzo ciekawą konwersację. Dostaliśmy mile przywitani i na nasze ręce złożono pozdrowienia dla Zielonej Góry. A nam zachciało się kawy. I szybka reakcja Krzysia zakończyła się finalnie rozkoszowaniem się nad majestatem zamku z jednoczesną degustacją kawy wcześniej przygotowanej dla delegacji. Wystarczy pójść, zapytać. Kawa oczywiście smakowała wyśmienicie. Po głowie chodziło nam jeszcze pytanie, dlaczego nie dostaliśmy ciasta.
Czas było wracać do Sandomierza.
W Sandomierzu zatrzymaliśmy się w okolicach przystani usytuowanej niedaleko Zamku Królewskiego. Chętni poszli podziwiać płynącą Wisłę. Z tego miejsca część miasta z wcześniej wspomnianym zamkiem, Katedrą, plantami obrośniętymi winogronami również prezentują się wyśmienicie.
Zbliżała się pora obiadu więc postanowiliśmy odwiedzić Starą Piekarnię w której można zamówić pyszne pierogi zapiekana w cieście drożdżowym lub gołąbki z kaszą. Psy mile widziane. Obsługa perfetto. Dania palce lizać.
Ku radości większości, postanowiliśmy odwiedzić jeszcze lessowy wąwóz. Przy kazimierskich wąwozach blednie ale jest kolejną sandomierską atrakcją.
Wróciliśmy do naszego pensjonatu aby zostawić dzieci i sami udaliśmy się do znajdującej się niedaleko Sandomierza, jednej z winnic a konkretnie do Winnicy Sandomierskiej.
To rodzinna manufaktura w której każda winorośl traktowana jest z wielką estymą. My zapisaliśmy się wcześniej na degustację wina połączoną ze zwiedzaniem i samej fabryczki jak i oczywiście winnicy. Niby każda winnica wygląda tak samo ale jednak i sam proces wzrostu winorośli, umiejscowienia, czynników zewnętrznych w każdym miejscu innych powoduje że dużo silniej docenia się trud wkładany w produkcję wina. A jest przy tym ogrom pracy. Ale finalny efekt jest taki że wino smakuje wybornie. Na degustacji mieliśmy okazję popróbować trzy rodzaje wina i dwa gatunki sera z zaprzyjaźnionego gospodarstwa. W naszym rankingu bezapelacyjnie wygrał Riesling. Każdy z nas poczynił zakupy i wina i sera aby już w domu wrócić do wspomnień z wakacyjnych eskapad po sandomierskiej winnicy. Słońce powoli już zachodziło gdy wróciliśmy do naszych pociech. Został czas na trening i wieczorne dyskusje przy złocistym trunku bogów.
Jak zawsze zostawiam Was ze zdjęciami. Szczególnie majestat Krzyżtopora robi wielkie wrażenie. Czekamy na rewitalizację ogrodów. Będzie okazja do ponownej wizyty tym magicznym miejscu.
Buonagiornata amici.