|
fot. maliksteel.cc, Vysoka Vychodna |
Ciao amici.
Jest niedzielny poranek. Wracamy na chwilę do wydarzeń z nocy.
Zatem Wojcisz po zjedzeniu największej porcji zatrutego kuskus delikatnie rzecz ujmując zdycha. Nafaszerowany tabletkami udaje że nie żyje. Opieka nad nim sprawuje nasz szef schroniska. Zebrawszy euro za spanie na podłodze naszych koleżanek przygarniętych poprzedniego wieczora, wyraża dużą chęć opieki nad naszym wielkoludem.
My spakowani czekamy na wymarsz. A raczej już idziemy.
|
poranek przy Teryho Chacie |
|
widoki z podejścia do Zbójnickiej |
Podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja wraz z Fedurem i Misiem oraz naszymi dwiema koleżankami schodzimy na dół do Staroleśnej Polany i dalej niebieskim szlakiem podchodzimy do Zbójnickiej Chaty 1960 m.n.p.m., przez Doliną Staroleśną. Pozostali nasi kompani wybrali krótszą acz bardziej wymagającą trasę przez Priecne Sedlo czyli Czerwoną Ławkę czyli żółty szlak. Wojcisz ma za zadanie odbudować się fizycznie i mentalnie i spróbować dotrzeć do nas. Zostawiwszy go pod dobą opieką schroniskową wyszliśmy. Piękna pogoda towarzyszy nam podczas zejścia. Dłuższa przerwa przy schronisku Zamkowska Chata. Świeże piwo. W menu chaty na pierwszy plan wysuwa się „Smalcburger”. Gdyby nie obfita schroniskowa breja w postaci owsianki Malikowskiej skusiłbym się na tak nietypowego burgera.
|
słowackie Wysokie Tatry |
|
smalcburger |
Chwila odpoczynku i wędrówka trwa dalej. W okolicach Staroleśnej Polany słyszymy śmigło. Pojawia się nad Łomnicą. Śmigło wzbudza nasz niepokój. Nasz Wojcisz został sam w schronisku. A może jest niedobrze z nim że potrzebna jest pomoc helikoptera? Na szczęście Fedur znajduje zasięg i rozmawia z naszym grubaskiem. Jest wstępnie ok. Idziemy dalej. W planach przy dobrych wiatrach chcemy dziś spróbować jeszcze wejść przynajmniej na Polski Grzebień, przełęcz na 2200 m.n.p.m. A może uda się wejść na Vysoka Vychodna 2429 m.n.p.m.?
|
jeszcze pod Teryho Chatą |
Sceneria typowa dla wysokogórskich tatrzańskich dolin. Kosodrzewiny, szerokie pyty na podejściu. Im wyżej tym teren się zmienia. Pojawiają się łańcuchy i prawdziwe pionowe podejście. I niespotykana liczna stawów. Dolina w której leży Zbójnicka Chata posiada na swoim stanie 26 takich zbiorników.
Tu na chwilę się zatrzymam. Kąpiel w stawach wysokogórskich jest zabroniona. I tu podaję do publicznej wiadomości. Złamaliśmy zakaz kilkukrotnie. Z powodu braku pryszniców w schroniskach postanowiliśmy swe boskie ciała obmywać w zimnych, krystalicznie czystych jeziorach.
|
Zbójnicka Chata 1960 m.n.p.m. |
|
końcówka podejścia pod Zbójnicką Chatę |
Bez użycia szamponów rzecz jasna. Komfort i strawa dla ciała podczas kontaktu z wodą jest niesamowitym przeżyciem. Człowiek wychodzi z niej jakby nowonarodzony.
Polecam niemniej.
Do kąpieli wrócę później. Zatem po blisko trzech godzinach meldujemy się w schronisku. Nasi koledzy zdążyli do schroniska dojść, zostawić klamoty, dokonać przepaku i wyjść w kierunku zarówno samej przełęczy jak i szczytu Vysoka Vychodna. My robimy to samo.
Atak szczytowy rozpoczyna grupa szturmowa w składzie: Miś, Fedur, ja i jedna z koleżanek. Pierwszy cel to przełęcz Rohatka. 2288 m.n.p.m.
|
łańcuchy i klamry na Rohatce |
|
zejście z Rohatki |
Moja subiektywna ocena co do samej przełęczy. Jedna z najpiękniejszych na jakich byłem. Samo podejście od strony Zbójnickiej Chaty typowe jak na Tatry Wysokie. Piargi, wielkie płyty, i dość pionowo. Z góry niesamowity widok. Najlepsze dopiero przed nami. Zejście w kierunku przełęczy Polski Grzebień. Strome. Ubezpieczone łańcuchami i klamrami. Fantastyczne miejsce. Mijamy grupkę dobrze zabezpieczonych turystów. Sami dość szybko schodzimy do podstaw ściany. Nasza koleżanka radzi sobie równie świetnie. Kilka cennych wskazówek i wszyscy piargowym, obsypującym się zejściem schodzimy w dół. Przed nami majaczą sylwetki wspinaczy którzy jak się okazuje są już na Polskim Grzebieniu.
|
podejście pod Polski Grzebień |
Zejście szybkie, piękna wielka dolina, na prawo odchodzi szlak w kierunku Łysej Polany. My obieramy kierunek na przełęcz i po drewnianych stopniach a ściśle rzecz ujmując drewnianych kłodach szybko pokonujemy wysokość by po chwili stać tuż pod przełęczą, z której to schodzą nasi koledzy. Zadowoleni gdyż wejście na Vysoką Vychodną jest niemałym wyzywaniem. Początek podejścia przypomina w bardzo dużym stopniu początek drogi prowadzącej na Świnicę od strony przełęczy o tej samej nazwie. Później to podejście zamienia się na element znany tym którym dane było podchodzić na Rysy od strony słowackiej tuż nad przełęczą Waga. Szybkie, soczyste wejście i meldujemy się na szczycie z którego rozpościera się niesamowity widok zarówno na stronę po której jest Teryho Chata, na Gerlach, Rysy a nawet Wołoszyny.
|
spojrzenie na Wołoszyny w oddali |
Prawdziwe epickie widoki. I co najważniejsze. Szczyt jest prawie dla nas. Dość późna pora dnia sprawiła że możemy się delektować wspaniałymi widokami praktycznie w odosobnieniu. Krótki posiłek i naładowani milionem endorfin schodzimy do przełęczy, i niestety jedynym minusem tego podejścio-zejścia jest fakt że musimy wracać tą samą drogą. Czyli piargi, mnóstwo kamieni na podejściu, przełęcz Rohatka i już bez słońca które zostawiamy przed przełęczą, schodzimy w ciszy i kontemplując wracamy do schroniska.
|
po prawej w tle min. Łomnica |
|
Miś |
|
podejście na Rohatkę |
Dzień widokowo w dechę. Mnóstwo kilometrów i jeszcze więcej przewyższeń. Zasłużony słowacki trunek piwny ląduje na stole. Czas kolacji nastał ale przed nią jeszcze wspomniana wcześniej kąpiel w stawie.
Coś niesamowitego. Odrobina luksusu w postaci czystej, zimnej wody. Lądujemy nadzy razem z Misiem i Jankesem w wodzie. Wystarczą raptem dwie, trzy minuty a ciało staje się nowym, czystym, nieskalanym, nieskazitelnym, wolnym od potu, nowym ja.
Oczywiście, łamiemy przepisy, tak wiem, nie polecam wszystkim tego typu kąpieli lecz raz może się zdarzyć. Raz nie co dzień.
|
Vysoka Vychodna |
Wieczorne, schroniskowe biesiady są chyba najważniejszym, poza tułaniem się po szczytach i przełęczach, wydarzeniem dnia. To okazja do wymiany wrażeń. I poznania nowych, ciekawych ludzi. Tym razem poznaliśmy dwóch mieszkańców Jerozolimy. Jeden z nich przepięknie przygrywał nam na pianinie. Próbowaliśmy namówić naszego Misia do szarpania gitarowych strun lecz nie dał się namówić na akompaniament. Koszerni koledzy nie dali się namówić na „test” naszego sprytka. Pomimo usilnych próśb Misia koszerni koledzy zdecydowanie odmówili. Co do Misia. Zabrał on ze sobą na naszą wyprawę racje żywnościowe przygotowywane specjalnie dla wojska i produkowane u nas w Zielonej Górze. Nastąpił test i Misiek odpalił „pasta bolognese”. Smakowało całkiem, całkiem. Najsmaczniejsze jednak były konserwy z białego mięsa. rewelacja.
|
widok z Rohatki na stronę Zbójnickiej Chaty |
Wszystko to okraszone papryką i cebulą w ilościach znacznych. Wieczór nabierał rumieńców. Po 22 udaliśmy się na piętro gdzie w dwóch odrębnych dużych salach znajdowały się nasze miejsca noclegowe. Wieczór nakręcał nasz naczelny standuper Fedur. Z każdą chwilą i z każdym kolejnym łykiem naszego cudownego eliksiru szczęścia o jakże banalnej nazwie sprytek nasz kolega nie ustawał w swym autorskim, popisowym występie. Śmiali się nawet ci którzy spali lub próbowali to uczynić. Skończył się trunek więc gotowi do tańców postanowiliśmy udać się na zewnątrz aby móc celebrować dalszy ciąg naszej pasji.
W rytmie wyjazdowego hitu „Miasto Szczęścia” z koncertu Mioush, Smolik, Nospr postanowiliśmy sobie potańczyć. Niestety po chwili okazało się że dźwięki naszej muzyki dobiegają do pokoju tuż za nami usytuowanego w którym spali turyści. Zwyczajowe sorry, sorry i musieliśmy dość szybko zakończyć nasz festyn.
Było zawodowo.
|
nocne spojrzenie na Tatry |
Pewnie zastanawia Was co z naszym Wojciszem. Otóż podjął on samotną próbę zejścia z Teryho Chaaty, celem dotarcia przez Staroleśną Polanę do naszej chaty. Poczuł się na tyle dobrze że zszedł na dól, spróbował jeszcze pokonać odcinek do góry lecz zrezygnował po kilku minutach. Postanowił zejść do Starego Smokowca i tam zregenerować się.
Znalazł jak się okazało fajną metę za rozsądne pieniądze. A my zasnęliśmy. Poniedziałkowy poranek okazał się kolejnym słonecznym dniem. To niebywałe szczęście być w Wysokich Tatrach i przez te kilka dni operować w słońcu. Schodzimy w dwóch grupach. Jedni z nas postanowili odprowadzić nasze koleżanki na słowacki PKS, pozostali klika chwil po nas dotarli szczęśliwie do Smokowca. Po drodze zgarniamy naszego uśmiechniętego Wojcisza. Czuje się wybornie. Postanawiamy jeszcze zjeść gulasz z knedlami. Wybornie smakują.
Pakujemy się do naszych aut i obieramy kierunek Zielona Góra.
Żegnamy Słowację. Mega wyjazd, mega towarzystwo. Postacie nowo poznane. Wszystko chyba wypaliło. Szczytowo też było wypaśnie. Nowe zawsze smakuje inaczej.
Kolejne zakończenie sezonu dobiegło końca. A że koniec wieńczy zazwyczaj początek nowego na marzec schronisko Teryho Chata na nowo zarezerwowane.
Czytajcie. Bądźcie z nami. I cieszcie swe zmysły, napawajcie się widokami.
Tekst powstał w chmurach, dosłownie.
Ciao.