Monte Bondone 🇮🇹 Kultowy podjazd padł naszym łupem.

Home » Monte Bondone 🇮🇹 Kultowy podjazd padł naszym łupem.

Lago di Garda


Buonasera

Monte Bondone. Trydent. Italia.

Znowu te Włochy. Ktoś złośliwie by rzekł.

No cóż kocham i uwielbiam i traktuję ten piękny południowy kraj jak swoją drugą ojczyznę. Tym razem wizyta zapowiadała się ekscytująco a to z kilku względów. Primo: rower, rower szosowy i kultowe podjazdy w Trydencie, znane również z Giro di Italia. Secondo: podróż camperem i kilka dni spędzonych w towarzystwie świrów rowerowych. Terzo: wino, jedzenie, bez stresu czas na trenowanie.

Zapowiadała się wręcz letnia pogoda co sprawiało że ochota na wyjazd była jeszcze silniejsza.

W środowy wieczór wyjechaliśmy 3 camperami w liczbie 11 osób w kierunku Riva del Garda. Ja miałem zaszczyt podróżować w jednym z nich z kolegą Krzyśkiem ze Świebodzina, doskonale Wam znany z naszych wspólnych rodzinnych wojaży, oraz przesympatyczni Tobiaszem i Romkiem.

Podróż minęła świetnie, bez przeszkód i nawet miałem okazję poprowadzić campera. Jazda okazała się wymagającą lecz dającą dużo satysfakcji.

nasz dom na kółkach

pierwsze un cafie już w Italii

lago di Garda

W Riva del Gardą zameldowaliśmy się kilka minut po 8. Rozpoczęliśmy poszukiwania campingu który przyjął by nasze 3 campery.

Okazało się że miejsc nie ma. Udaliśmy się 12 kilometrów za Riva del Gardą w kierunku Werony i zatrzymaliśmy się w campingu Claudia w Campagnola.

Szybki transfer. Ustawianie campera. Poziomowanie naszego domu na kółkach. I ustalanie polanu działania na czwartkowy dzień. Sugerując ciekawy podjazd jakim jest Monte Bondone ustalamy że cała ekipa jedzie w jego kierunku i może na poziomie Lago di Cavedine nastąpi rozdział ekipy. Szosowcy ruszą ku podjazdowi a pozostali rowerzyści spenetrują okolice. I tak się dzieje.

lago z perspektywy głównego deptaka

lago di Garda z Riva

castello di Arco

Wszyscy dużą ekipą wyruszamy kilka minut po 12. Szosowcy w liczbie 5 ruszają pierwsi. Marcin, Michał, Jarek, Krzysiek 2 i ja. Dość szybko docieramy do centrum Rivy. Zatrzymujemy się na jednej z bardzo okazałych plaż. Czekamy na pozostałych. Zdjęcia. Wiadomo. Social media nie mogą długo czekać. Kilka metrów dalej kawa, złoty napój. Czas nagli. Ruszamy w kierunku Arco. Pięknie położone ścieżki rowerowe. Rzeka, winogrona, Castello di Arco przed nami. Dookoła góry. Piękne słońce. Ponownie winorośla. Pięknie położona winoteka przyciąga jak magnes. Zatrzymujemy się ponownie aby zasmakować białego wina. Smakuje wybornie. W tym miejscu się rozdzielamy. 5 szosowców jedzie na podbój Monte Bondone. Podjazd zaczynamy w Madruzzo. Mijając wcześniej wspomniane Lago di Cavedine zaczynamy podjazd. Pniemy się powoli do góry. Marcin z Michałem uciekają do przodu, ja robię zdjęcia, Jarek z Krzyśkiem jadą za nami. Po kilkunastu minutach melduję się na przełęczy i okazuje się że to nie jest ten podjazd. Musimy zjechać do Lasino i tam rozpocząć podjazd. Widzimy w tej pomyłce plus w postaci delikatnie już przepalonej nogi i rozgrzanych płuc.

szczęśliwa morda na początku podjazdu

Marcin z Michałem rozpoczynają podjazd

wizyta w winnym ogrodzie

Meldujemy się po kilku minutach w barze Piazzetta gdzie chłopaki zamawiają pyszne panini i złocisty napój. Ja uzupełniam zapasy w miejscowym negozio. Penetruję jeszcze urokliwe małe miasteczko i zaczynamy podjazd. Przed nami 24 km podjazdu o średnim nachyleniu 5%. Pierwsze zakręty jedziemy razem, nie ukrywam że czuję się bardzo dobrze i korci aby kręcić trochę mocniej. Tępa nie wytrzymują Jarek i Krzysiek i razem pokonują kolejne metry podjazdu. Odskakuje Marcin, Michał kilka metrów za mną. Michał jako jedyny jedzie z pomiarem mocy. Do Lago di Lagolo tylko pod górę, przejazd wzdłuż jeziora płaski a zaraz za jeziorem ponownie wchodzimy w nachylenie średnie 8-10%. Przed nami jeszcze około 11 km. Trudy podjazdu czuję w nogach i dociera do mnie delikatne zmęczenie. Dojeżdża do mnie Michał. Ucieka mi na kilka metrów. Dojeżdżamy do Marcina który ma również chwile słabości. Chwila na zdjęcia. Co prawda poza drzewami i asfaltem niewiele widać robimy kilka zdjęć i żwawo ruszamy ku przełęczy. Michał odjeżdża na kilka metrów. Marcin zostaje na kole i rozpoczynamy wspólną wspinaczkę. Robi się chłodniej, powoli zachodzi słońce. Jesteśmy w granicach 1600 m.n.p.m. Mijamy tablice Viete Monte Bodone i zostaje przed nami ostatni kilometr. Na drodze po Giro zostają napisy, Roglic, Rogla, i jest wielką frajdą móc przez chwilę poczuć się jak członek zawodowego peletonu. Metą. Satysfakcja i ogromna radość. Zachodzące słońce. 1651 m.n.p.m.

widok z pierwszej przełęczy

centrum Lasino

ponownie Lasino

Powoli wracamy. Jest zimno. A przed nami ponad 20-kilometrowy zjazd. Mijamy kolejne zakręty i po kilkunastu minutach dojeżdżamy do ronda w Lasino. Przed nami powrót na camping. Zbliża się wieczór a przed nami jeszcze ponad 20 km. Najbardziej martwi nas brak lampek. Niestety początek powrotu do Arco to droga lekko się wspinającą co nie ukrywam działa już na psychikę. W nogach ponad 115 km a końca nie widać. Szczęśliwie docieramy do Arco i dorabiamy kilka kilometrów w poszukiwaniu ścieżki rowerowej. Ufff. Jest. Ale robi się już ciemno, powrót bez lampek jest niebezpieczny i nie powinien mieć miejsca. Docieramy do Riva i szukamy rozwiązania. Mamy dwa czerwone, jedno białe i dwie lampki w telefonach. Mówimy o luce czyli światle. Jedziemy szybko i po kilku minutach docieramy do campingu ale z miejsca wędrujemy na kolację w pobliskiej restauracji. Nasi kompanii w wesołym nastroju witają nas oklaskami. Zamawiamy makarony, złocisty napój. Jest fantastycznie. Wieczór kończy się przed północą. Stół ugina się od butelek wina. Wesołe humory dopisują. Pierwszy bardzo aktywny dzień za nami. Kolejny zapowiada się równie ciekawie. Verona. Do niej jedziemy. 

widok z podjazdu

w tle Monte Bondone

parking, meta tegorocznego Giro di Italia

Szybka kąpiel i pierwsza noc w camperze przed nami. 133 km, 2200 m w pionie i 4800 spalonych kalorii. Pierwszy kultowy podjazd za nami. Ponad 20 km wspinaczki pozwala na długie rozmowy z samym sobą. Walka z bólem. Zniechęceniem. Nudą. Szczególnie trudne są odcinki gdzie nie widać kolejnego zakrętu. A takich na tym podjeździe całkiem sporo. Ostanie kilometry otwierają na nowo piękne perspektywy. Choć budowa ciała nie jest stricte pod góry ale tym większą frajda z pokonanego podjazdu w całkiem dobrym tempie. Na jutro płaski etap przewidziany. Będzie z pewnością szybko. 

Ci vediamo.

Kilka zdjęć nie odda uroków tego miejsca ale niemniej zapraszam.