Budapeszt – węgierski początek wakacyjnych wojaży

Home » Budapeszt – węgierski początek wakacyjnych wojaży

Szentendre
Przede mną wyprawa życia. A za mną. Za nami. 
Pisząc te słowa byłem jeszcze przed wyjazdem w Himalaje. Publikując ten wpis jestem już po. Czekajcie z niecierpliwością. Na tą chwilę wracamy w okres wakacyjny.
menu w języku węgierskim
Zastanawiacie się pewnie bardzo mocno. Wakacje. Tak, wakacje. One przecież niedawno się skończyły. Jeszcze dodatkowo pogoda która w tych dniach rozpieszcza nas i temperaturami i widokami, przenosi nas wspomnieniami do tego co przeżyliśmy w większości podczas tych dwóch miesięcy uczniowskiej laby. 
Każdy z nas wybiera różne kierunki wypoczynku. Możliwości w tej chwili jest tak dużo że nie wiadomo na co się zdecydować. Czy lecimy samolotem, jedziemy pociągiem czy samochodem, możemy wybrać też wersję wodną. Istne szaleństwo. No to jaki kierunek wybrać a jak już tego dokonamy to wybrać opcję – biuro podróży, czy też organizujemy coś na własną rękę. 
Dworzec Główny

cd

jak we Wrocławiu na dworcu głównym
Czynnikiem decydującym czasem o naszym kierunku są stety niestety również pieniądze. 
Wybór przyznacie wielki. I bądź tu mądry. W jednym z wpisów przyznałem się Wam do tego że dla mnie oferta w stylu „all inclusive” czyli hotel, darmowe drinki, animatorzy to nie moja bajka. Nie do końca dobrze się w tym czuję. Fajnie jest raz na jakiś czas wstać, pójść na śniadanie, wybór wielki, ale jednak to nie to. Ja lubię być mocno niezależnym. I dlatego z reguły nasz wybór pada na wakacje w stylu – samochód, wszystko organizujemy sami, plan wycieczki jest zarysem który płynnie można zmienić. W każdej chwili. Aby nie było nam smutno zabieramy ze sobą drugą ekipę, rodzinę sprawdzoną, z którą jesteśmy się dogadać, elastyczni, bezkonfliktowi. Jest kilka takich sprawdzonych rodzin. Wybraliśmy jedną z nich i najważniejsze nasza propozycja bardzo im się spodobała. 
widok na wzgórze Gellerta i leżące u zbocza pustelnie
Bałkany. Wybór padł na Czarnogórę. Państwo w którym coraz częściej wakacje spędzają nasi rodacy. I jeden z moich dobrych znajomych dwa lata temu również tam gościł podczas swych wakacyjnych wariacji. Sprawdził teren. Wrócił zachwycony. No to i my postanowiliśmy spenetrować ten region Europy. A że podróż do Czarnogóry trwałaby strasznie długo postanowiliśmy wybrać opcję przejazdu przez jeden z krajów tranzytowych i zostać w nim choćby na chwilę. Sugestie były a i owszem i po krótkich negocjacjach wybór padł na Węgry i zachwycający Budapeszt. Dodatkowym argumentem był jeszcze fakt że siostra mojego kolegi mieszka w Budapeszcie, jest siostrą zakonną i w tym pięknym mieście dokonuje posługi duchowej. Miasto zna doskonale a i zaoferowała że te kilka dni spędzimy w ich zakonie. Tak zakonie. Świeckim. I ja w tym miejscu. Ancychryst. Diabeł rogaty. Nie było się nad czym zastanawiać. 
Czarnogórskie miejsce naszego wypoczynku polecił nam jeden z moich kolegów którzy był w tym miejscu dwa lata wcześniej. Wrócił bardzo zadowolony twierdząc że Ulcinj to bardzo fajne miejsce na główny wakacyjny odpoczynek. Najdalej wysunięte miasto na południu Czarnogóry, znajdujące się u ujścia rzeki Bojany przy granicy z Albanią. Daleko od Polski. Stąd pomysł na dzieloną podróż. 
Dunaj
Wspomniałem wcześniej o wyborze rodziny która zgodziłaby się uczestniczyć w takim fajnym wyzwaniu. Paweł, kolega z którym pracuję zaangażował się do takiego stopnia w nasz wyjazd że zajął się rezerwacją noclegów w Ulcinj oraz co ważne, namówił wspomnianą siostrę do pomocy podczas naszego pobytu w Budapeszcie. Na moje głowie została organizacja logistyczna tego przedsięwzięcia i rezerwacja noclegów w drodze powrotnej.
turyści na szczęście bez reklamówek i w sandałach bez skarpet
Przełom lipca i sierpnia został wspólnie zaakceptowany jako właściwy do momentu wyjazdu. Otóż ostatecznie harmonogram wyjazdu wyglądał następująco. Budapeszt, w nim trzy dni, przejazd do Czarnogóry z wizytą w Sarajewie. Czarnogóra zakładała nie sam pobyt w Ulcinj lecz również, Kotor, wizyta w Górach Dynarskich i próba wejścia na najwyższy szczyt Czarnogóry czyli Zla Kolata, wizyta w Albanii, leżing, w drodze powrotnej dwudniowa wizyta w Austrii.
W tle Baszty Rybackie na wzgórzu Zamkowym
Budapeszt. Dojechaliśmy do stolicy Węgier późnym popołudniem. Ciepło. Nawet gorąco rzekłbym. W końcu lato. 
Powitanie w zakonie. Węgierskie wino ląduje na stole. Jednak jesteśmy u siebie. Siostra Pawła do rany przyłóż. Opowiada nam o samym zakonie ich misji i pokazuje kaplicę oraz książeczkę modlitewną w języku węgierskim. To dopiero wydarzenie. Kto im pozwolił na używanie takiego języka. A Edyta siostra Pawła włada nim jakby się tu urodziła.  Z ciekawostek pełna nazwa ich zakonu to: Ferences Maria Misszionarius Noverek. A książeczka nazywa się: Eneklo Egyhaz. Z kreseczkami nad E i A. Weź to odmień. Dobra. Egeszegedrecziokul….
witraż z wnętrza pustelni
W poniedziałkowy poranek namawiam Pawła abyśmy otworzyli dzień wspólnym treningiem na rowerze. Wychodzi tego dobre ponad 30 km. Próbujemy wyjechać z Budapesztu. Kierujemy się ku wylotom z miasta. Trochę na czuja, trafiamy w okolice lotniska. Nowo budowanego stadionu narodowego. I wracamy bo czas eksplorować stolicę. Porzucamy samochody i postanawiamy wykupić bilet całodobowy na wszystkie środki transportu bez limitu. Udajemy się na Dworzec Główny kolejowy i tam nabywamy tenże bilet. Sam dworzec to istne dzieło architektury. Podobny trochę do wrocławskiego „świebodzkiego”. Metrem docieramy w okolice Hotelu Gellerta. To druga strona Dunaju. Udajemy się dzięki Edycie, będąc uczestnikiem nielicznej pielgrzymki, do grot pod wzgórzem Gellerta aby zobaczyć Czarną Madonnę częstochowską, symbole polsko-węgierskie. Mieści się tu kaplica. Dla osób wierzących miejsce ważne. 
Nas bardziej intryguje fakt że w tych grotach kiedyś mieszkali pustelnicy. 
Hala Targowa bez kostki Rubika

Synagoga
Kolejny punkt wycieczki to pobyt w najsławniejszej ich Hali Targowej w której kiedyś chciałem kupić kostkę oryginalną Rubika i napić się wyjątkowego rzemieślniczego piwa. Rozczarowanie nastąpiło gdyż ludzi jeszcze więcej, piwa brak, o kostce przestałem myśleć gdyż tłum turystów mnie przeraził. Wycof.
Udajemy się w okolice największej w Budapeszcie synagogi. Do środka nie wchodzimy gdyż niestety czas lekko goni. Miejsce koniecznie do ponownego odwiedzenia gdyż to kawał historii.
klimat

czar uliczek
Wracamy na drugą stronę Dunaju. Wzgórze Zamkowe i odnowione ogrody Varkert Bazar, Kościół św. Macieja, Baszta Rybacka. Mnóstwo klimatycznych uliczek. Pałac Sandora czyli pałac prezydencki. To wszystko położone dość wysoko i za to widoki na Dunaj nieziemskie. Całe to wzgórze robi zawsze duże wrażenie. I chyba się nie nudzi. Nam nie. Pomimo że doskwiera upał jakoś tu ta nasza wycieczka spowalnia. I dobrze. Jest czas na zdjęcia i odrobinę refleksji nad otaczającym nas pięknem. 
kościół św. Stefana
Jako że pora obiadowa postanawiamy udać się na obiad. Edyta kieruje swe kroki na najbardziej znaną budapesztańską ulicę znaczy się najdroższą czyli Vaci ucta. Cóż idziemy za nią. Niemniej zjedzenie obiadu w tak drogim miejscu jest może obowiązkowe ale ja może poszukałbym czegoś mniej prestiżowego. Ale nie uwierzycie. Edyta wie co mówi i wchodzimy do jednej z bram, pierwsze piętro i pojawia się restauracji samoobsługowa z cenami absolutnie przystępnymi i takimi co nie rozwalą wakacyjnego budżetu. Jest dużo, tanio i solidnie w klimatyzowanym pomieszczeniu. Corso Gourmet. Na stole lądują kufle z Dreherem (piwo, mym zdaniem ich najlepszy złoty trunek), makarony ryże i gulaszowa po węgiersku. A jakże. 
Dreher

nasza obiadowa miejscówa
Po wykwintnym obiedzie czas na kawę i dalej w drogę. Wracamy do klasztoru celem przebrania. Kolejny punkt naszej wycieczki to wizyta  w jednej z wielu budapesztańskich term. Udajemy się do term położonych w starym szpitalu. Nas najbardziej intryguje fakt czy nasza przewodniczka zakonnica przecież wejdzie z nami do wody. I jak się okazało jak najbadziej tak. Dwuczęściowy strój i chlup do jacuzzi. Podzieliliśmy się na trzy grupy. Ja z Pawłem. Szymon z Maćkiem. Jula, wife, Marzena i Edyta razem korzystały z dobroci wód. Ja chciałem normalnie popływać w basenie ale nie miałem czepka więc zostało mi nurkowanie w gorących źródłach i sauny. 
Było bosko. Niebiańsko. Człowiek pomimo upału który mieliśmy na zewnątrz mocno się zrelaksował. Udaliśmy się jeszcze na pobliską wyspę Małgorzaty zobaczyć ostatnią atrakcję tego dnia czyli pokaz fontann. Fontanny i muzyka tworzą piękną parę wypełnioną jeszcze niesamowitymi wizualizacjami. To coś w rodzaju teatru. Główne role grają woda i dźwięk. Kolejna ciekawa atrakcja na i tak bogatym szlaku budapesztańskich atrakcji.
Kolejny dzień przywitał mnie i Pawła na rowerze a jakże. Tym razem wybraliśmy się na wspomnianą wcześniej wyspę gdyż w ciągu dnia tętni ona życiem przede wszystkim sportowym. Mnóstwo tu biegaczy, kolarzy i pływaków gdyż wiele jest tutaj basenów.
najstarsze metro w Europie

nie widać że najstarsze
Wracając na śniadanie odwiedziliśmy jeszcze budynek Parlamentu. Niezmiennie znakomity.
A plany na wtorek wielkie. Wyjazdowe. Opuszczamy Budapeszt. Ale za nim wyjedziemy z Budapesztu odwiedzamy wielką Bazylikę św. Stefana. Udajemy się do najstarszego metra w Europie kontynentalnej. Stacja Bajcsy-Zsilinszky ut. Czuć powiew minionych lat choć stacja prezentuje się doskonale. 
Wysiadamy w pobliżu byłego budynku węgierskiej bezpieki. Na zewnątrz pomnik  w postaci grubych łańcuchów, które mają przypominać że w latach poprzednich to miejsce było placem tortur i okrucieństw. Przytłaczające widoki. 
Nigdy więcej. Zdecydowanie. 
miejsce kaźni
Wizyta na Placu Bohaterów. Lekcja historii. Dla nas przypomnienie a dla naszych dzieci nauka.
Zostaje nam jeszcze wizyta w Vajdahunyad Vara. Zamek zawierający w sobie dwa style i barokowy i renesansowo-barokowym wart jest odwiedzenia także ze względu na to że jest położony w przepięknym Parku Miejskim. A że niedaleko znajduje się nasz klasztor udajemy się w jego kierunku aby chwilę odsapnąć i przemieścić się już za Budapeszt.
Kierunek Esztergom. Pierwsza stolica Węgier i miasto zwane „Węgierskim Watykanem”. Góruje nad nim wielka bazylika. Katedra ta jest najważniejszym i największym obiektem sakralnym u Madziarów. Pięknie położona nad Dunajem. 
Głód zaczął się wzmagać. Wyszukaliśmy w zasobach internetu jakiś wskazówek gdzie w tym miejscu i dobrze można zjeść, udaliśmy się do Primas sziget. Knajpę polecamy. Kuchnia węgierska to kuchnia tłusta ale raz się żyje. Na stole lądują żeberka, gulasz. Kopytka takie nasze polewane śmietaną ze skwarkami. Pycha. 
Esztergom

tłusto lecz smacznie
Jedziemy dalej. 35 km od Budapesztu znajduje się Wyszehrad. Późnośredniowieczna stolica Węgier. Na jej wzgórzu stoi potężna forteca. Od kilkunastu lat w tym miejscu odbywają się spotkania Grupy Wyszehradzkiej a więc spotkania robocze prezydentów Węgier, Słowacji, Czech i Polski. Tak jak to miało miejsce w czasach średniowiecznych, tylko że wówczas spotykali się królowie. 
Plac Bohaterów
Pogoda fantastyczna. Humory dopisują. Jedziemy jeszcze do stolicy marcepana czyli Szentendre. Pięknie położone miasteczko z wąskimi ale urokliwymi uliczkami, kafejkami w których można zjeść fantastyczne wyroby z migdałów, napić się kawy, odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Miasto artystów. Idealne miasto na zakończenie poza budapesztańskiej wycieczki. Jeszcze wizyta wieczorna na wzgórzu Gellerta i czas na spakowanie rzeczy. Rano obierzemy kierunek – Sarajewo. 
stary i młody kniaź

Edyta siostra Pawła i Marzenka jego żona

księżna Jula i królowa żona
Jak zawsze zapraszam do galerii zdjęć. Czytanie jest obowiązkiem. Miłej lektury. 

Kolejna część niebawem. Czus.