Ciao
Buongiorno
Benvenuti tutti
Bardzo intensywna wiosna, obfitująca w krótkie ale bardzo udane wyjazdy do Lizbony (styczeń), Ateny (marzec), kwiecień to wylot do Neapolu. W maju jestem na turnieju w Omisiu w Chorwacji.
Póżniej meldujemy się w ukochanych Tatrach. Pomysł na krótki 4-dniowy wypad w Tatry Wysokie padł ze strony zaprzyjaźnionej warszawskiej ekipy którą poznaliśmy właśnie w górach 10 lat temu. Przyszedł czas na jubileuszowy wypad. Zaproszeni zostaliśmy ja, Miś i Ninja, jak się okazało ten termin zbiegł się z urlopem Ninja, a Miś liczył do ostatniego dnia że może uda mu się pojechać ale niestety. Naszą stronę reprezentowałem ja, natomiast od strony dziewczyn miło było ponownie zobaczyć Ewelinkę zwaną Dudzią, jej siostrę Justynkę (była z nami kilka lat temu w Tatrach Wysokich na Słowacji) oraz Isabel (Izzuzunia).
Wstępny plan zakładał penetrację Wysokich Tatr z nastawieniem na atak szczytowy na Wrota Chałubińskiego, Zawrat i nocleg w 5-tce, Kozią Przełęcz lub Krzyżne. Wszystko oczywiście jak zawsze uzależnione było od pogody. Noclegi zaplanowaliśmy po jednym we wcześniej wspomnianej 5-tce oraz w Dolinie Roztoki.
Wyjazd w środę wieczorem po 21 Flixbusem do Zakopanego. Kilka minut po 6 melduję się na dworcu u podnóża Tatr i powoli kieruję się do domu w którym noc spędziła ekipa z Warszawy i Kielc. W ogóle ten Flixbus jest świetnym rozwiązaniem gdyż przy wyborze miejsca bilet kosztuje 120 zł i w całkiem fajnych warunkach noc spędzamy w autobusie. Po drodze kupuję kawę i kilka minut przed 8 jestem u ekipy. Szybki przepak, śniadanie i możemy wyruszać w kierunku Kuźnic. Droga mija dość szybko gdyż opowieści jest co nie miara. Zaraz przed kasą wejściową do TPN zmieniamy ubranie. Robi się coraz cieplej więc porzucamy długie spodnie i wchodzimy na teren parku kierując się szlakiem żółtym przez Dolinę Jaworzynki na Przełęcz Między Kopami.
Całkiem sprawne tempo choć Iza trochę narzeka że nie miała w ostatnim ciężkim czasie móc się przygotować do wyjścia w góry pod kątem wydolności, pojawiła się dwójka uroczych dzieci, więc przystanków było kilka ale tym razem nie chodziło absolutnie nikomu na bieganiu tylko na celebrowaniu gór w wyśmienitym otoczeniu. Mijamy Dolinę Gąsienicową, sławną Betlejemkę i bez przystanku mijając Murowaniec idziemy pod Czarnt Staw Gąsienicowy. Zaskakuje nas całkiem spora grupa turystów. Dłuższą przerwę robimy dopiero przy rozwidleniu szlaków na Karb, u brzegu w/w stawu.
Rozsiadamy się wygodnie na kamieniach i tradycyjną wiśniówką okraszamy wspólny wyjazd.
Ileż to razy człowiek wpatrywał się a to na staw a to na okalające wzgórza, Karb, Kościelec, zarys Orlej Perci. Nieustannie zachwycające są te widoki.
Kontynuujemy naszą drogę i obchodzimy staw po czym pierwszym całkiem stromym podejściem docieramy do rozwidlenia szlaków na Kozią Przełęcz i Zawrat. Ponownie wracają wspomnienia z zimowych kursów gdzie okoliczne lodospady i drogi wspinaczkowe zimowe niejednokrotnie padły naszym łupem. Zmarzły Staw i pojawia się podejście na Zawrat jakże inne niże te zimowe. Początek to mozolnie po kamieniach wspinamy się ku przełęczy. Gdy docieramy do partii z łańcuchami zaczyna się robić ciekawie. Asekuracja i pełna kontrola. Jesteśmy z plecakami więc tym bardziej nie jest łatwo ale pokonując każdy metr i zbliżając się do przełęczy trud pokonywanej drogi szybko mija.
Pokonując ostatnie metry czekamy na widok który zawsze zachwyca. Przed nami Świnica, wejście na Orlą Perć, Stawy Czarny i Wielki oraz ogromna część słowackich Tatr. Wszyscy niebywale zadowoleni celebrujemy pierwszy sukces tego dnia.
Schodzimy na dół w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Otwierają się nowe platformy widokowe dzięki którym możemy podziwiać i naszą wielką część Wysokich Tatr z Kozim Grzbietem czy też przełęczą Szpiglasową.
Kolejny raz wracają wspomnienia.
Ileż te okolice widziały i jakże fantastyczne chwile przeżywaliśmy w tym regionie przez ostanie kilka lat.
Schodzimy w kierunku schroniska planując ewentualną trasę na dzień następny. Wstępny projekt zakłada wyjście w kierunku Szpiglasowej Przełęczy, wejście na Szpiglasowy Szczyt, Wrota Chałbińskiego (2022 m.n.p.m.) jako wisienka na torcie i zejście do Roztoki.
Iza narzeka na buty. Plan może się zmienić.
Wchodzimy do naszego ulubionego schroniska po polskiej stronie i kierujemy nasze kroki do recepcji. Próbuję zaczarować Panią w okienku pytając o szanse noclegowe, wiadomo pokój odpada ale może materace na poddaszu. Niestety wszystkie rezerwacje potwierdzone zatem zostaje nam gleba. Zjadamy kolację i przy butelce już nie tylko wiśniówki (znalazła się również cytrynówka) miło i w szampańskich nastrojach spędzamy wieczór. Nadchodzi czas rozkładania materacy i śpiworów. Mościmy swoje gniazdka pod ławami. Ponownie wracają wspomnienia. Zasypiamy. Rano budzimy się w rytmie wychodzących wcześniej turystów. NIe było tak źle. Trochę grupowego chrapania. Dało się przeżyć. Jak nogi Izy?
Okazuje się że nie ma dramatu ale raczej zmienimy trasówkę. Przez Świstówkę (Świstowe Siodło) 1870 m.n.p.m.) dojdziemy do Morskiego Oka, i dalej w kierunku Wrót. Świstówka dość rzadko eksplorowana przez nas przynajmniej a jest całkiem przyjemna, szczególnie na zejściu. Podejście zdecydowanie ładniejsze idąc od strony 5-tki. Im wyżej tym panorama zachwyca. Docieramy do Morskiego Oka gdzie mamy wrażenie że są wszyscy. Przekrój społeczeństwa nieprawdopodobny. Pogoda dopisuje.
Przysiadamy na kawę i ciastko. Jakie jest to drogie. Absurdalnie. Wychodzimy. Znak w kierunku Szpiglasowej Przełęczy to Tatrzański klasyk. Kamienne stopnie wiją się ku górze. I tak jak w przypadku podejścia na Świstówkę, im wyżej tym ładniej. Po naszej lewej pojawia się Cubryna, Kazalnica odkrywa swoją ścianę, Rysy klasa sama w sobie ale Mnich z tego podejścia wygląda najbardziej okazale. Cudowna jest ta górą. Pora zmierzyć się z nią. Justyna chce się przyłączyć. Muszę poszukać przewodnika i może we wrześniu jak będzie jeszcze ciepło wejść na tą mityczną górę. Na rozwidleniu odbijamy w lewo właśnie w kierunku podejścia pod Mnicha i jednocześnie szlak prowadzi pod Wrota. Po drodze mijamy kilka osób które wracają z Mnicha, ale jest też kilka osób powracających z podejścia na Wrota. Widać że ostatni odcinek podejścia jest w większości pokryty śniegiem. Schodzący informują nas że ostatni odcinek jest wymagający i wymaga koncentracji ponieważ w żlebie centralnym leży jeszcze śnieg, natomiast szlak który stanowi obejście poprowadzony jest bokiem, wśród niestabilnych kamyków. Zobaczymy jak to będzie wyglądało. Podziwiając Mnicha rozpoczynamy podejście. I faktycznie do momentu gdzie szlak ucieka od centralnej części żlebu jest stabilnie. Natomiast podchodząc bokiem stopa ucieka co chwilę na luźnych kamieniach. Podejście jest ciekawe przez to. Widok na szczycie jest prawdziwą petardą. Widok milion dolarów.
Z ciekawostek. Kiedyś tędy przebiegał szlak na stronę słowacką lecz nieoficjalnie skręcając w prawo można przejść granią aż pod Świnicę.
Czas na zejście które faktycznie wymaga od nas koncentracji. Wyjeżdżające spod butów kamienie nie gwarantują pewnego zejścia. A jest stromo. Szybsze bicie serca i bezpiecznie meldujemy się w obszarze mniej sypkim. U podstaw podejścia na kamieniach odpoczywają jak się okazuje prawdziwi znawcy Tatr. Opowiadają swoje historie przejść zarówno klasycznych jak i tych poza szlakiem. Inne ciekawa informacja niestety tragiczna to taka że dwa tygodnie wcześniej u bram Wrót zginął turysta który zjechał na desce śnieżnej prawie 300 m. Tym większy szacunek dla nas za zdobycie tego niebywale interesującego miejsca. Opowieściami sypią Państwo jak z rękawa. Zupełnym zaskoczeniem jest sam fakt że Pani rozpoczęła przygodę z Tatrami chwilę po 50-tce, mając teraz kilka lat już po 60-tce, zachwyca formą i wielką znajomością okolicznych turni. Zostawiamy Państwa wpatrzonych w Mnicha i powoli schodzimy. Niestety przed nami odcinek asfaltowy w kierunku Roztoki. Trzeba się uzbroić w cierpliwość. Schodząc doganiają nas turyści poznani po zejściu z Wrót. Zabieram się z nimi i praktycznie do Morskiego Oka szybkim tempie towarzyszę im wymieniając się doświadczeniami i górskimi ciekawostkami. Nie odpoczywamy w Morskim Oku, szybko pędzimy do schroniska w Roztoce. Około godziny 19 meldujemy się w tym niesamowitym miejscu. Cisza i spokój. Meldujemy się. Tym razem nocleg na łóżkach w sali wieloosobowej. Niezmiennie w schronisku standard jest absolutnie topowy. Pościel, czystość, kontakty.
Siadamy aby podsumować ten bardzo udany dzień. Dołączają do nas trzy dziewczyny które razem z nami będą spały w pokoju. Debiutantki w Wysokich Tatrach. Planują na jutro bardzo ambitną trasę. Wymieniamy miedzy sobą spostrzeżenia i służymy poradami.
Opierając się na naszych, wcale nie małych doświadczeniach sugeruję dziewczynom aby zweryfikowały swoje plany dość mocno gdyż planowane przejście jest do zrobienia ale wymaga niebywałej sprawności i wydolności. Otóż dziewczyny chcą z Roztoki dostać się na Kasprowy i dalej do Kuźnic. Rozwiązań kilka. Trudno doradzać nowo poznanym osobom trasę nie znając ich umiejętności, opierając się tylko na ich wypowiedziach. Mając do dyspozycji trzy przejścia (Zawrat, Kozia Przełęcz i Krzyżne) w drodze w okolice Murowańca, ta ostana opcja wydaje się być najbardziej optymalna. Ja namówiłem pozostałą część ekipy na przejście przez Kozią Przełęcz i dalej Murowaniec, Boczań (niebieski szlak) i zejście do Kuźnic. Część pierwszego odcinka dziewczyny idą z nami. Ale za nim to nastąpi.
Ostatni wieczór w Tatrach mija na wspomnieniach i opowieściach a jest ich bez liku. Dziewczyny ze Śląska przysłuchują się im z zaciekawieniem.
Cisza i spokój w dolinie Roztoki pozwala na pełen relaks.
Poranna toaleta, śniadanie i kilka minut po 7 wychodzimy ze schroniska. Przed nami kawał drogi, trudnej i mocno eksponowanej. Kozia Przełęcz (2137 m.n.p.m.)posiana jest łańcuchami i fajnymi ekspozycjami. Ślązaczki idą z nami do pierwszego rozwidlenia. Mają skręcić w lewo do schroniska, wypić kawę, zjeść szarlotkę, wejść na szlak w kierunku Krzyżne, zejść do Murowańca, i przez Boczań do Kuźnic.
Spory ruch na trasie do doliny Pięciu Stawów. Lecz w tym tłumie spotykam Oktawię, poznaną kilka lat wcześniej właśnie na Orlej Perci, dziewczynę o wielu pasjach. Ona wraz z koleżankami chce przez Dolinę Pięciu Stawów zrobić Szpiglasową Przełęcz. Szybko mijamy kolejne metry podejścia i stajemy na rozejściu szlaków niedaleko Siklawy.
W tym miejscu się rozdzielamy. Wszystkim życzymy powodzenia i ruszmy dalej. Siklawa zawsze robi niesamowite wrażenie. Mostek nad stawem również. Przypominają mi się dni kiedy w tym miejscu byliśmy wraz z Miśkiem i synami. Szymon ma fajne zdjęcia na kamieniach, w tle staw i góry. Fajnie byłoby ponowne w takim składzie ponownie zawitać w Tatrach.
Na wypłaszczeniu odpoczywamy i zbieramy siły na decydujący akcent naszego wyjazdu czyli podejście pod Kozią Przełęcz. Pięknie świeci słońce, leniwie jeleń pozuje do zdjęć, gasi pragnienie w okolicznym potoku. My również chwilę odpoczywamy. Gigantycznie wyglądają ściany pozbawione słońca. Majestatycznie. Intymnie. Trochę przerażająco. Ruszamy. Typowo Tatrzańskie podejście po kamieniach. Wspinamy się równo i miarowo. Najciekawiej robi się w miejscu gdzie w jednym ze żlebów leży spora łata śniegu. Ostrożnie trawersujemy ten fragment. Słychać taterników w ścianach. To po lewej stronie to po prawej wiszą niby pająki przyklejeni do granitowych ścian. Wchodzimy w bezpośrednie podejście. Zaczyna się sekcja łańcuchów. Robi się chłodno. Słońce tu nie dociera. Nieprzyjemny wiatr wzmaga się w momencie naszego wspinania. Im wyżej tym chłodniej i groźniej. Wszyscy doskonale radzą sobie w sekcjach łańcuchów. Oczywiście nie może się obejść bez epitetów mało wybrednych pod moim adresem ale naprawdę pomimo plecaków i dość już dużego zmęczenia, wszyscy żwawo pokonują ostatnie metry. Mijamy zejście ze sławnej drabinki na Orlej Perci, pomagamy kilku turystom znaleźć prawidłowy azymut (nadal nie rozumiem jak można być tak nieprzygotowanym na najtrudniejszy szlak w Polsce).
Wieje. Sporo śniegu. Pamiętam jak kilka lat temu w maju w tym miejscu zjeżdżaliśmy żlebem na plecakach w dół. Powoli, pełna asekuracja, schodzimy na dół. Ostatnie partie łańcuchów. Imponująco wygląda nasza szczerbinka czyli miejsce przełęczy. Oddziela ona dwa potężne bloki skalne. Przed nami majaczą Granaty. Im niżej tym bardziej okazale wygląda przełęcz. Jest wielka radość. W pięknym stylu. Brawa dla wszystkich. Sukces opijamy piwem w Murowańcu. Przed nami zejście przez Boczań i jesteśmy w Kuźnicach. Iza mocno narzeka na nogę. W Zakopanem podczas obiadu okaże się że noga jest zmasakrowana. Po powrocie do Warszawy noga wyląduje na SOR. Antybiotyk i kilkudniowa przerwa zalecana natychmiast. Drogę do apartamentu Iza pokonuje w klapkach.
Przede mną noc w autokarze. Flixbus wyjeżdża przed północą ale po 8 rano melduję się w Zielonej Górze.
Ekipa warszawsko-kielecka wraca następnego dnia rano.
Kończymy krótką ale bardzo solidną, naszpikowaną wieloma pozytywnymi emocjami wycieczkę jubileuszową, okraszoną wejściem na Wrota i pokonaniem własnych słabości na Przełęczy Koziej.
Dziewczyny ze Śląska idąc przez Krzyżne, Murowaniec i Boczań docierają do Zakopanego i w rozmowie telefonicznej mają mnie ochotę na początek zabić ale po kilku minutach rozmowy wyjaśniam im że ich pierwotny plan musiałby rozbić na dwa dni lub też z Roztoki wrócić do Palenicy, przykładowo wejść od strony Rusinowej Polany, poprzez Gęsią Szyję dojść do Murowańca, dalej na Kasprowy i spokojnie zejść do Zakopanego. Brawa dla nich za odwagę i entuzjazm. Na przyszłość wszystkim początkującym zalecam odpowiednie dobieranie tras.
Ci vediamo niebawem ponownie w Tatrach. Teraz przed nami wakacje.
Buona giornata.
Ciao.