Jestem ponownie. Obiecałem dopisać to co się wydarzyło w czasie kolejnych dni naszego pobytu w Ziarskiej Dolinie na terenie Słowacji. Ekipa niezmienna, przypomne tylko skład: Pan Parbat, Jaszczomb, Jacuch Kozioł, Jacek Szmata Fedurek, Miś, Marud, Ricco Rocco no i ja.
Obóz przejściowy na wyskości 1289 m.n.p.m. Ziarska Chata, nikt nie ma problemów z aklimatyzacją. Największy problem to niezbyt łaskawa pogoda.
Otóż wydarzenia z poprzedniego postu kończą się na piątkowym wieczorze.
Ale jeszcze na wstępie zdjęcie obrazujące to co miało się wydarzyć w sobotni wieczór:
|
kreatywność jest naszą siłą |
Zatem sobota. Sobota powitała nas deszczowo.
Na małym porannym rekonesansie wokół schroniska mą uwagą przykuło miejsce nad potokiem. Otóż niejako z potoku wychodził wąż prysznicowy ze słuchawką. Przypadek? Absolutnie nie. Nie dałem się długo namawiać, bo nie ma chyba nic lepszego jak poranna kąpiel w górskim potoku gdy za oknem temp. ok 4 stopni. Na udział w tym dość niecodziennym pomyśle dali się namówić Miś i Ricco.
|
Armatura ala ziarska dolina |
I tak oto w sobotni poranek na oczach jak się później okazało całego damskiego personelu schroniska nasza trójca raczyła się potężną dawką emocji związanych z kąpielą. W samym schronisku do dyspozycji jest prysznic na żeton, z którego leci ciepła woda ale tylko jak się nie mylę 3 min. Ta prysznicowa maszynka powoduje że nie ma kolejek do tego przybytku, determinuje nas czas który możemy wystopować i ponownie wznowić działanie urządzenia. Cudo słowackiej techniki.
My zaś z tego cuda nie skorzystaliśmy. Raczyliśmy się prysznicem potokowym.
|
pomysłodawca |
|
Happy Bear |
|
Ricco Rocco |
Oczywiście dokonaliśmy także aktu kąpieli w stroju Adama, ale z racji faktu że materiał może trafić w ręce niepełnoletnich zdjęć takowych nie zamieszczę. Czy byłoby warto? Proszę zapytać uśmiechniętą od ucha do ucha załogę schroniska, ze wskazaniem na panie.
Co działo się później. Grupy się potworzyły. Ja samotnie udałem się w kierunku Rohaczy, celem głównym był Wołowiec lecz z racji braku korzystnej pogody i dość gęstej mgły ten kierunek odpuściłem. W szybkim tempie w stylu alpejskim zdobyto Placlivy Rohac 2125 m.n.p.m., Ostry Rohac 2088 m.n.p.m,, Jamnickie sedlo 1908 m.n.p.m., i powrót. Widoków brak. No może poza skałami, i łańcuchami. I niestety mgłą. W drodze powrotnej przez przypadek wpadłem jeszcze na Smutne sedlo, 1963 m.n.p.m. Droga powrotna z tego sedla zawija pod kopułą szczytową Placlivego Rohaca, schodzi do Ziarskiego Sedla i kierunek zielonym szlakiem do schroniska. Wycieczka na przetarcie ekstra. Szybka dynamiczna. Zabrakło widoków. Zachodnie Tatry słowackie są podobno równie piękne jak nasze. Nasze widziałem wielokrotnie.
|
w tle ziarska dolina |
|
słowacy tak oznaczają szczyty |
|
dokąd? |
|
na Ostrym Rohacu takie elementy |
|
autor pod kominem na Ostrym Rohacu |
Pozostali się nie nudzili. Byli tu i tam. Jedni wyżej inni niżej. Każdy znalazł coś dla siebie. Największe atrakcje tego dnia dopiero przed nami. Nawodnienie, nawodnienie i jeszcze raz nawodnienie prawidłowe w górach ma wielkie znaczenie. I nie wolno o tym zapominać.
|
Jaszcomb, Pan Parbat, Jacuch Kozioł |
|
nawadniacz |
ale i jeść coś trzeba. Nie wiem jak Wy ale nigdzie indziej tak dobrze nie smakuje konserwa z byle czym, z dodatkiem cebuli w wersji Miś.
oto ona:
|
pychota |
Takie arcydzieła kulinarne nie w programach telewizyjnych ale u nas gwarantowane. Miś, Brawo Ty!!!!!
No ale to co przyniósł wieczór to absolutnie spontaniczna akcja, nietuzinkowa, bajeczna, prawdziwy majstersztyk. Otóż zebraliśmy się na kolacji i aby nie było nudy popijając izotoniki bawiliśmy sie na wzajem błyskotliwymi rozmowami, szaleńczymi ripostami i nagle mym oczom ukazał się widok gier planszowych. Gier planszowych oczywiście w wersji słowackiej. Na początek poszły Scrabble. Przypominam Wam że do tego momentu nikt z nas nie mówił po słowacku. W czasie gry wachlarz i zasób słownictwa wzbudzał podziw u rodowitych słowaków a dwie polskie turystki siedzące obok i przyglądając się naszej rozgrywce pełnej emocji umierały ze śmiechu. Prawdziwy popis słowackiego lengłidża. Nawet słowacki Pan Miodek nie zna tyle słów co My. Oto kilka przykładów:
|
tego słowa nie zna żaden rodowity a nawet półsłowak |
|
pomysły sypały się jak z rękawa |
|
takie oto hasła tworzyliśmy |
|
dość wymowne |
Dość wymowny tekst na ostatnim obrazie, niemniej po scrabblach przyszedł czas na Monopoly w stylu słowackim. Ja pełniłem rolę bankiera skarbnika a reguły niezrozumiałe dla nas gdyż instrukcja podana była w językach czeskim i słowackim, reguły które ustalaliśmy w czasie gry na bieżąco. Było przezabawnie, wesoło, szaleńczo. Przykładowo kolega Marud zadłużony jest do dnia dzisiejszego na jakieś 30 tys. dukatów.
|
dróg bez liku |
I tak powoli kończył się ten sobotni bardzo wytężony dzień. Świetnie się zaczął, fantastycznie się skończył. Humor, śmiech i zabawa. Potężna dawka endorfin. Ważna gdyż kolejny dzień miał przynieść najdłuższy i najcięższy dzień naszej eskapady. Finalny Salatin 2048 m.n.p.m., ze schroniska do Salatina i z powrotem mapa określała to na jakieś 10,5 h. Po drodze słowacka Orla Perć. Będzie się działo.
Ahoj. Come back będzie. Warto poczekać.
Guten szlafen jak mawiają Niemcy, ale zaraz przecież to Słowacja.