Ciao
Benvenuti tutti
Nowy wątek i nowy kierunek w naszej wspólnej podróży. Italia nadal króluje w naszych ulubionych destynacjach i tym razem wybraliśmy się w nieznany nam zakątek tego przecudownego kraju, znajdującego się na samym południu kontynentu, potocznie zwanym „czubkiem włoskiego buta” a mianowicie do Kalabrii. Okazja ku temu znakomita gdyż moja żona postanowiła obchodzić swoje 50-te urodziny na terenie tego zachwycającego kraju.
Zostało tylko kupić bilety i zarezerwować miejsce do spania i stworzyć grupę chętnych osób do wspólnej celebracji.
Kalabria ma dwa lotniska obsługujące przede wszystkim tak popularną linię lotniczą jak Rynair, Reggio di Calabria i Lamezia. Reggio jest lotniskiem położonym bardzo na południu regionu, regionu którego linia brzegowa ma ponad 800 km, oraz Lamezia położona na północnych rubieżach tego regionu. Poza tym Kalabria znana jest jeszcze z mafii, choć być może oni sami nie chcieliby aby kojarzono ich z jedną z największych mafii na świecie, genialnych czerwonych papryczek, czerwonej cebuli oraz nduji. Ta ostatnia to przyprawa przygotowywana na bazie ostrych papryczek jest bardzo popularnym dodatkiem do pizzy, makaronów oraz innych posiłków. Dodawana do specjalnej kiełbasy tworzy przepyszną acz ostrą kulinarną petardę. Poza tym jak już na wstępie wspomniałem Kalabria to przepiękne plaże. Jako miejsce wypoczynku wybraliśmy prawdopodobnie najładniejsze, może też najbardziej rozpoznawalne miasto kalabryjskie czyli Tropea. Wspólne świętowanie postanowili z nami stworzyć znajomi mojej żony, Ania, Maja, Dominika, Tomek i Stasiu. Z nami poleciał nasz syn. Opcja dolotu do Reggio najkorzystniej wypadała z lotniska w Berlinie. Bilety w cenie nieco powyżej 250 zł za osobę zachęcały do wylotu (bilety kupione z pewnym wyprzedzeniem).
Jako że ten region Włoch jest poniekąd najbiedniejszy a co za tym idzie jego infrastruktura szczególnie kolejowa i siatka połączeń nie jest zachwycająca wiadomo było że zdecydujemy się na wynajem samochodu. Korzystając z rentalcars.com wybraliśmy opcję auta typu suv poprzez włoską wypożyczalnię Locauto.com.
Jako że tym razem lecieliśmy z Berlina, ponownie była potrzeba wynajęcia parkingu. Tym razem zdecydowaliśmy się na parking Parkos, w cenie 30 euro z dowozem na i z lotniska za 3 dni postojowe.
I polecieliśmy. Wylot o 9.30 bez żadnych niespodzianek. Lecąc nad Włochami, szczególnie w końcowym fragmencie można było podziwiać wybrzeże Amalfi nieopodal Neapolu, stadion Maradony we wspomnianym Neapolu, wulkan Stromboli, oraz piękną Sycylię z Messyną i Etną schowaną trochę w chmurach. Lądowanie krótkie i dynamiczne. Otwierają się drzwi i wita nas piękne słońce i 17 stopni. Pora na przeciwsłoneczne okulary.
Na samym bardzo małym lotnisku w Reggio znajdą się dwie wypożyczalnie samochodów, Sicilybycar.com oraz ….
Locauto znajduje się jakieś 200-300 m od lotniska po wyjściu z terminala, w linii prostej, tuż za rondem. Przemiła obsługa, dynamiczna i konkretna i po 15 minutach odbieram kluczyki do Fiata 500X w wersji sport.
Druga część załogi odbiera kluczyk do Hyundai i30 i zadowoleni kierujemy się do centrum napić się pysznej kawy, posilić się brioche, i pozachwycać się zatoką i Morzem Tyreńskim. Znajdujemy miejsce parkingowe co nie jest łatwą sztuką i po kilku minutach udajemy się na główny deptak miasta, i w jednej z lokalach kawiarni delektujemy się kawą i brioche z nadzieniem pistacjowym. Smak niezmiennie oszałamiający. Po kulinarnej ekstazie spacerujemy wspólnie wielką promenadą (lungomare), dochodząc do bardzo interesującego pomnika oraz czasowej ekspozycji fotograficznej, czarnobiałej, obrazującej w niektórych momentach mocno szokujące i realistyczne zdjęcia egzekucji mafijnych. Zdjęcia wykonane na przełomie lat 70-tych i osiemdziesiątych.
Sam pomnik wieńczy ciekawy amfiteatr o nazwie Arena Dello Stretto. Między kolumnami widzimy Athena Prochamos.
Póżniej przychodzi czas na powrót do centro storico, i niejako po drodze odwiedzamy Castello Aragonese, zamek z bogatą historią, ofiarujący niesamowite widoki na sycylijską stronę i przepiękny romański kościół z niesamowitymi sklepieniami oraz piękną fasadą.
Jako że w planach mamy jeszcze wizytę w opuszczonym miasteczku, znajdującym się u wrót do Parku Narodowego Asparmonte, Pentedattilo zwanym ruszamy w drogę. Główna droga jest wąska i kręta i prowadzi nas na parking znajdujący przed wjazdem do miasteczka. Zostawiamy auto i wędrujemy pod górę. Miasteczko ma bardzo ciekawą historię. Zniszczone na początku wieku przez trzęsienie ziemi, będące w łaskach kalabryjskiej n’drangheta (mafia), obecnie zamieszkałe przez dosłownie trzy osoby, w sezonie przez 8, z czego większość to obcokrajowcy (Kanadyjczyk, NIemiec, Brytyjczyk i inni). Wchodząc do miasta czuć jego pustkę. Poza kilkoma turystami i jednym lokalnym właścicielem galerii, jego partnerką i zgrają kotów, nikogo nie ma, co ma swój urok. Im wyżej tym widok na Morze Tyreńskie zachwyca jeszcze bardziej. Pokonujemy kilka uliczek i miasteczko się kończy. Z pewnością na tym polega jego urok. Uliczki są tylko dla nas. Wyjeżdżamy z miasteczka z przeświadczeniem że podobnego miasteczka nigdy nie widzieliśmy.
Przed nami długa droga do Tropea. Po drodze robimy zakupy i lądujemy w Tropea. Dojazd do miasteczka bardzo kręty. Jesteśmy w miasteczku i nawigacja ewidentnie pokazuje że nasz apartament znajduje się w ścisłym centrum miasteczka w zamkniętej zonie. Pomimo zakazu wjazdu w strefę zamkniętą próbujemy wjechać. Na nic to. Nasze próby kończą się zaparkowaniem samochodu na najbliższym parkingu. Gospodarz czekał na nas więc samo zakwaterowanie było bardzo szybkie. Zrzuciliśmy bagaże i głodni udaliśmy się do najbliższej restauracji. Tego wieczoru królowała pizza i pasty. Ja jadłem bardzo interesującą smakowo pastę na bazie nduji czyli pasty z ostrych papryczek peperoncino, okraszoną lokalną kiełbasą Sorrentino i naturalnie parmeggiano. Coś niesamowitego. Smakowy szał. Żona przykładowo zajada się pizzą w kształcie rakiety tenisowej. Dodatkowo bardzo dobre wino czerwone. Podobne dostajemy od gospodarza. Jako ciekawostka, wino kalabryjskie jest jednym z najstarszych, jak nie najstarszym wciąż produkowanym winem, jednym z pierwszych, jakie zostały nazwane na kontynencie. Mowa o Ciro DOC. Uczta przenosi się do apartamentu. Powoli zaczynamy celebrować urodziny.
Kolejny dzień to kolejne atrakcje.
Zaczynamy od śniadania w tym pięknym, nadmorskim miasteczku. Mowa o Tropea. Zaczynamy od via Largo Duomo i Katedry di Maria. Następnie schodzimy do portu. Świeci piękne słońce. Słychać szum morza. Znajdujemy zejście na urokliwą plażę. Idąc wzdłuż murów miasta docieramy na cypel gdzie stoi wizytówka miasta – Santa Maria Dell’Isola.
Wejść na zamek jednak się nie udaje. Po sezonie zamek zamyka swe podwoje. No trudno. Wracamy do górnej części miasta. Po drodze na dwóch tarasach widokowych przystajemy aby zrobić pocztówkowe zdjęcia. Zamek, morze, w oddali widać wulkan Stromboli. Zakupujemy w lokalnym sklepie oryginalne wyroby kalabryjskie.
Podziwiamy stare miasto. Boję się pomyśleć jak musi tu być tłoczno podczas pełnego sezonu.
My uciekamy i jedziemy podziwiać kalabryjskie plaże, poniekąd najpiękniejsze w całych Włoszech. Kalabria wyróżnia się właśnie tym że plaże to prawie 800 km pięknych, zachwycających miejsc nad morzami Tyreńskim i Jońskim. My jedziemy z Tropea w kierunku Capo Vaticano i na początek znajdujemy punkt z którego panorama jest zachwycająca – Terrazza Panoramica. Cóż. Puste plaże, piękne turkusowe morze, w oddali majaczy Sycylia i wulkan Stromboli. Ładujemy akumulatory w postaci sporej ilości słońca. Poźniej zjeżdżamy do jednej z pobliskich plaż. Mamy ją tylko dla siebie. Ja przed wylotem do Kalabrii zakładałem kąpiel w morzu i tak też uczyniłem. Poza mną nikogo w wodzie. Dominika próbowała się zanurzyć. Woda w listopadzie nadal doskonała. Wszystkie ośrodki zamknięte już na cztery spusty. Nam to absolutnie nie przeszkadza. Cieszymy się ciszą, spokojem, słońcem.
Pizzo. Ostatnie miasteczko na naszej, kalabryjskiej drodze. Miasto Tartufo. Jeżeli jesteś fanem lodów to wpadnij tu koniecznie. Genialne w smaku. My odwiedziliśmy kawiarnię Dante, w samym centrum miasta. Należała ona do twórcy Tartufo, Giuseppe di Maria. Królują Tartufo czekoladowe i pistacjowe. Najbardziej klasyczne. Wyborne. Słońce świeci. W oddali kalabryjskie wzgórza. Obok nas kawiarnie i restauracje tętniące życiem. Muzyka. Rozmowy.
Warto pamiętać o tym że samochód najlepiej zostawić na jednym z dwóch parkingów usytuowanych nad centrum miasta. Nie wjeżdżaj do centrum. Absolutnie.
My zerkamy jeszcze na Castello Murat. Pięknymi wąskimi uliczkami wracamy do samochodów i zjeżdżamy jeszcze na chwilę nad morze, nad lokalną lungomare.
Wracamy do Tropea z zamiarem celebrowania urodzin żony. Wracamy na kolację, stolik zarezerwowany. Knajpa doskonale znana. Po zamówieniu uzgadniam z kelnerkami kwestię wniesienia na salę małego tortu ze świeczkami.
Dziewczyny dodają jeszcze od siebie piosenkę z polskim tekstem. Zaskoczenie i radość maluje się na twarzy jubilatki.
Urodziny kończymy w apartamencie. Antipasti lądują na stole. Pyszne sery, oliwki. Ciabatta. Wino.
Wracamy do Polski najwcześniejszym lotem, co oznacza godzinę 6.15.
Oddajemy samochody i po 12 jesteśmy w Polsce.
Kilka dni po powrocie odzywa się wypożyczalnia samochodowa i próbuje obciążyć mnie kwotą 310 euro za rzekome uszkodzenie felgi.
I generalnie zostawiam sobie tylko dobre wspomnienia z Kalabrii. Mamy spory niedosyt związany z liczbą dni spędzonych na miejscu ale w związku z tym że Kalabria ma dwa lotniska, coraz więcej naszych miast ma połączenia bezpośrednie więc nie jest uniknione że niebawem tam wrócimy.
Jak zawsze polecam lekturę i zdjęcia.
Ci vediamo.