Grebbestad |
Jesteśmy ponownie w Fjallbacka. Poranek wietrzny ale spoglądając w niebo jesteśmy dobrej myśli.
Wybraliśmy się z outdorowcem obejść miasteczko. Sprawdzić co i jak. Idąc w kierunku portu spotykamy raptem dwie osoby. Zwyczajowe dzień dobry po szwedzku czyli „god morgon”. Poza tym Szwedzi używają krótkiego „haj haj”.
Zachwycamy się ciszą i spokojem. Wszystkie domki wyglądają jakby były nie zamieszkałe. Budowane pewnie w stylu szkieletowym. Dużo drewna. Docieramy w miejsce gdzie jak się okazuje miejscowi korzystają z uroków mieszkania nad morzem. MIejsce do przebrania się, drewniany pomost. Dwie skocznie. Nic tylko korzystać. No i my żałujemy że nie zabraliśmy ze sobą kąpielówek. Z tej perspektywy miasteczko wyglada jeszcze bardziej ciekawie. Mnóstwo przycumowanych jachtów. W tle wieża kościoła. Nad miastem góruje jednak kawał skały na który zresztą wejdziemy ale później. Poniekąd z góry widok zachwyca.
Wracamy na śniadanie.
Fjallbacka o poranku |
widok na Fjallbacka z miejsca kąpielowego |
Szefowa dba o oto aby nikt głodny nie wyszedł. Kawa, herbata, soki, wyciskane świeże również. Mnóstwo owsianek. Jogurty naturalne i owocowe. Sery. Wędliny. Jajka. Wiele różnorakiego pieczywa. Naprawdę jest wszystko. Dyskutujemy o planach na dzień dzisiejszy. Na pierwszy plan bierzemy miejscowość leżącą kilkanaście kilometrów od Fjallbacka.
Tu jest Fjallbacka |
w centralnej części Fjallbacka swą ulicę ma Ingrid Bergman |
Grebbestad. Miasteczko a jakże portowe. Bardzo podobne do Fjallbacka. Stawiamy samochody na parkingu wzdłuż promenady. Mnóstwo pływających jednostek, mniejszych i większych. Knajpki z widokiem na zatokę. W centrum miasta sklep z dobrodziejstwem mórz i oceanów. Zapachy zachęcają do odwiedzin. Znajdujemy również dwa sklepy spożywcze: Coop i ICA. Lądujemy pod kościołem. Niestety wejść nie możemy gdyż remont. Sam kościół to neogotycki, zbudowany z prawdziwego szwedzkiego granitu gmach. Niestety remontowany więc z wizyty wewnątrz nici. Nad nami mewy.
Grebbestad kyrka |
Czuć zapach smażonej i wędzonej ryby. W porcie można kupić ostrygi. Chwila kontemplacji pozwala na obserwację miasta z nieco innej perspektywy. Obok kościoła znajduję wysokie kamienie. Szybkie wspięcie i po chwili patrzę na miasto z góry. Nie najwyższej. Najwyższe wzniesienie dopiero przed nami. Powoli wracamy do centrum miasteczka. Promenada nadmorska tętni swym życiem. Otwierane są kolejne knajpy i restauracje. My udajemy się na wzgórze. Pokonujemy po drewnianych schodach wysokość i po chwili meldujemy się na górze. Widok cudowny. Mnóstwo przycumowanych jachtów. Archipelag niekończących się wysepek. Na górze towarzyszą nam zarówno mewy jak i delikatny wiatr. Na szczycie ulokowano drewniany punkt obserwacyjny. Miejsce idealne do wykonywania zdjęć.
widok na Grebbestad |
promenada |
Schodzimy i kierujemy się do Tanumshede. Jednakże dwa, może trzy kilometry za miastem po prawej stronie zauważamy kolejną atrakcję. To Greby Gravfalt. W polu rozsiane granitowe nagrobki. W kilku miejscach granitowe płyty tworzą obraz przypominające te z Stonehenge. Niby nic a miejsce w którym stoimy pamięta czasy 450-600 ne. Pięknie położony.
wrzosy na Greby |
kamienne posągi na łąkach Greby |
Ukwiecony. W otoczeniu lasu. Jesteśmy sami. Ciekawe miejsce na chwilowy odpoczynek. Dalej nasze kroki kierujemy do wspomnianego wcześniej Tanumshede. W tym mieście znajduje się opisywany przez Camille Lackberg posterunek policji.
Bronze Age Farm |
tu również |
My udajemy się jednak do miejsca wpisanego na listę dziedzictwa UNESCO. Vitlycke Museum bo o nim mowa to kawałek historii wyryty, dosłownie nie tylko na kartach historii. Ryty wrysowane w grafitowe głazy pamiętają jeszcze epokę brązu lub żelaza. Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi, niemniej sam teren i otoczenie a także prawdopodobny czas tworzenia robią wrażenia. Dodam, że wstęp na teren i samego muzeum, efektownego, multimedialnego, wioski odtworzonej na wzór tych które funkcjonowały w okresie brązu czy żelaza, sklepu z pamiątkami, oraz najważniejszej części z rytami jest bezpłatny. Same ryty i tu ciekawostka stanowiły inspirację dla artystów tworzących medale na zimową olimpiadę w Lillehammer w 1994 roku. Niewiarygodne jest to że owe ryty pamiętają tak odległe czasy.
ryty w Vitlycke Museum |
robią niesamowite wrażenie |
Świetnie zachowane, fantastyczne miejsce. Punkt obowiązkowy. Kolejnym miejscem na naszej wakacyjnej mapie atrakcji miało być jezioro Wener i miejscowość Karlstad. Nie dotarliśmy tam jednak. Opór młodszej materii i wizja 5 godzinnej podróży zweryfikowała nasze plany. Jednak ciekawe jezioro znaleźliśmy. I kolejną atrakcję. Bardziej widokową aniżeli stacjonarną.
Bronze Age Farm w całej okazałości |
najwyższy punkt w Vitlycke Museum |
piękne rysunki w jednym z budynków Bronze Age Farm |
Wylądowaliśmy nad brzegiem jeziora Sodra Bullaresjon. Piękne, czyste. Bez innych. Sami. Kompletnie.
widok z miejsca gdzie swe ruiny ma Olsborg castle |
Kilkaset metrów od brzegu znajdujemy ową atrakcję. Olsborg. Ruiny zamku. Jedziemy. Zostawiamy auta na parkingu i dobrze oznakowaną drogą podchodzimy do góry. Na szczycie wzniesienia spodziewamy się może nie samego zamku ale może choć jakieś ruiny. Zastajemy kilka kamieni. I tablicę pamiątkową. Fort który znajdował się w tym miejscu datuje się na 1504 r.ne. Nie ma zamku ale za to jaki mamy widok z góry. W otoczeniu lasów. Pod nami jezioro. I słońce które pozwala radować się jego promieniami. Prawdziwy chill.
widok na archipelag wysp obok Grebbestad |
Ukontentowani wracamy nieśpiesznie do Fjallbacka.
Podziwiamy. Natura stworzyła prawdziwe cudo w tym miejscu.
Z obowiązku dodam też że w międzyczasie odwiedziliśmy w porze lunch galerię handlową w Tanumshede celem wiadomym. Nie, nie byliśmy na zakupach. Zjedliśmy obiad. Całkiem niezły. I za niezłe pieniądze. Potwierdzam to co wcześniej polecano. W takim miejscu można za 40-50 zł na osobę solidnie zjeść. I nie zbankrutować. Wybraliśmy opcję tajską. Dużo ryżu, makaronów sojowych. Wołowina, kurczak w kilku sosach. Polecam.
Po powrocie do Fjallbacka pyszna kawa i cynamonowe bułeczki. Siedząc w restauracyjnej sali z widokiem na zatokę zachwycaliśmy się zachodzącym słońcem nad archipelagiem wysp.
Drugi dzień na szwedzkiej ziemi powoli się kończył.
Zapamiętamy go chyba wszyscy jako miejsce idealne do wypoczynku w ciszy i spokoju, ewentualnie okraszone zapachami wędzonych ryb i szumem morza.