Girona. Costa Brava. Basso. Rower.

Home » Girona. Costa Brava. Basso. Rower.

Ciao

Buongiorno

Jesteśmy w Hiszpanii. Pierwsza noc na kempingu już za nami. Co będziemy robić przez te bite 12 dni na wybrzeżu Costa Brava. Z pewnością wypoczywać, oglądać morskie potwory. Zajadać się owocami morza. Popijać Sangrię. Czytać książki. A sportowe aktywności? Okolice oferują mnóstwo możliwości. Tenis. Pływanie. Bieganie. Rower. Właśnie rower. W niedzielny poranek wybrałem się do Girona po odbiór roweru który zarezerwowałem poprzedniego dnia. Z kempingu kilka kilometrów do Platja d’Aro, następnie autobusem do Girona. Zameldowałem się zaraz po 9 w wypożyczalni eatsleepcycle.com

Przede mną spora grupa chyba Brytyjczyków odbierała swoje rowery. W oczekiwaniu na wydanie mojego roweru obserwowałem z niemałym zdziwieniem jak popularne jest kolarstwo w Hiszpanii. Co chwile mijały mnie grupki rowerzystów, mniejsze i większe, i wyjeżdżały poza Girona na treningi. Pisząc tego bloga, już teraz wyprzedzając nieco fakty, stwierdzam i potwierdzam jednocześnie że okolice Girona, wybrzeże Costa Brava ma niesamowicie wielki potencjał kolarski. Świetne drogi, bezpiecznie, mnóstwo podjazdów, niektóre widziały zawodowych kolarzy podczas La Vuelta, możliwość potrenowania z innymi. Krótko rzecz ujmując – raj dla kolarzy. Przygotowując się do treningów odwiedziłem kilka stron internetowych szukając sugestii czy wręcz gotowych tras, jedna z nich to strava, lub komoot.com

Te z pewnością polecam. W związku z wakacjami nie musiałem ograniczać się czasowo. Treningi 4-5 godzinne również wchodziły w rachubę. 

Allora.

Odebrałem swój sprzęt marki Basso, włoskiego producenta, w kolorze jasnego grafitu wyposażonego w zestaw napędowy od Shimano 105 i na początku udałem się do sąsiadów na kawę. Jako że sąsiedzi w Girona spędzili dwa dni wpadłem do nich z informacjami dotyczącymi dojazdu na kemping. Ciekawy apartament na wzgórzu niedaleko katedry. Dla mnie to pierwsze minuty na nowym rowerze i nauka obsługi napędu. Na codzień jeżdżę na włoskim Campagnolo i w porównaniu do Shimano są pewne różnice do których trzeba się przyzwyczaić. Kawa świetnie smakowała. 

No to w drogę. Wracam w okolice wypożyczalni i mijać ją zmierzam do wyjazdu z Girona w kierunku wybrzeża. Łapię kontakt z kolejną grupą z wysp. Jadę z nimi kilka kilometrów i na kolejnym rondzie odbijam w prawo. Obieram kierunek na Llagostera a impulsem jest stojąca na wzgórzu katedra. Lubię łączyć treningi z aktywnym zwiedzaniem i poznawaniem nowych miejsc. To powoduje że nasze plany pod kątem już wspólnego rodzinnego zwiedzania okolic mocno się wzbogacają. 

Co prawda jest gorąco czy nawet upalnie gdyż kręcimy w okolicach temperatury sięgającej 34 stopnie, lecz w takich okolicznościach przyrody w ogóle tego nie odczuwam.

Pierwsza destynacja to Llagostera. To urokliwe miasteczko z katedrą i wieżą obronną osadzoną na wzgórzu wspomnianą chwilę wcześniej. Przed Llagostera trafiam jeszcze na trening amatorskiej grupy kolarskiej i przez dobre 15 kilometrów kręcę z nimi. Tempo jest szybkie. Pierwsze kilometry i odrazu efekt szybkiej nogi. Całe szczęście że oni zawracają a ja wjeżdżam do centrum miasteczka i z góry podziwiam imponującą panoramę. Piękna katedra. Wieża obronna stojąca obok to dwie najbardziej charakterystyczne budowle. Dodatkowo stojące w najwyższym punkcie miasta.

Wracamy na rower. Tossa de Mar. Nadmorska miejscowość polecana wszędzie jako must have podczas pobytu na wybrzeżu Costa Brava. Mury obronne i pięknie zachowana stara część miasta cudownie wkomponowana w nadmorską zabudowę. Jedziemy w jej kierunku.

Kolejny podjazd, średnia podjazdu nawet w granicach 11%. Jest co kręcić. W bidonach robi się sucho. Na początku miasteczka odwiedzam sklep, uzupełniam płyny. Pozostaje powrót na kemping. I mamy dwie możliwości dojazdu. Delikatnie cofając się w interior lub kręcić wzdłuż wybrzeża. Sugerowano tą drugą opcję więc z niej skorzystałem. Wykute w skałach drogi zawsze robiły wrażenie a już te położone blisko linii brzegowej, szczególnie. Poza tym, przygotowując sobie trasy na treningi zauważyłem że odcinek między Tossa de Mar a Platja d’Aro nie jest może szczególnie długi ale czas na pokonanie sugerował że nie będzie to prosta, nadmorska trasa. I tak też było. Od momentu kiedy minąłem rondo wyjazdowe z miasta droga nagle urosła. Cudowne krótkie ale treściwe wspinanie, gdzieniegdzie nachylenie sięgające nawet 13%. Pierwszy postój zaraz po wjechaniu na platformę widokową. Ależ petarda widok.po prawej widoczne zabudowania starego miasta wraz z murami Tossa de Mar. Zachwycające. Połączenie morza, architektury, starego miasta. Wooow.

Jedziemy dalej. Moja droga kręta, bardzo ciekawa i bardzo trudna. Tym bardziej że w nogach miałem już ponad 70 km trudny były odczuwalne. Dojechałem na nasz kemping od strony Platja d’Aro i na deser podjazd pod sam nasz dom. 23% w najtrudniejszym momencie. A później już tylko odpoczynek. 

Kolejny rowerowy trening zaczynam podjazdem w Calonge. Zaczynamy niewinnie z 5% by do przegibka jechać ze średnią w granicach 4%. Na 1 km mija mnie pierwszy kolarz tego dnia, kręci z wysoką kadencją i chwilę z nim jadę. Nogi po wczorajszych 96 km czuję więc postanawiam jechać swoim tempem. Piękny zjazd, dużo serpentyn i pierwsze ochy achy nad rowerem który na zakrętach spisuje się wyśmienicie. Dojeżdżam do pierwszej miejscowości La Bisbal d’Emporda. Miasto jakby uśpione. Dopiero po minięciu kilku przecznic dojeżdżam do centrum miasta. Stare miasto, wąskie uliczki, stary kościół. Po drugiej stronie wzdłuż głównej ulicy pięknie zachowane arkady i wśród nich ukryte kawiarnie. Cudownie wyczuwalny zapach parzonej kawy. Szybki rzut oka na mapę i obieram kierunek na Cassà de la Selva. Piękne słońce. Okolice typowo rolnicze. 

Droga to raz się wznosi to raz opada. Sporo zawijasów. W oddali majaczą dwie wieże. Jedna to prawdopodobnie dzwonnica kościelna, druga obok to wieża obronna. Nie omieszkałem zawitać do centrum tego malowniczego miasteczka. Kilka zdjęć i jadę dalej. Kolejny podjazd i kolejni kolarze na trasie. Niesamowity raj dla miłośników dwóch kółek.

Zbliżam się do dobrze znanej z dnia wczorajszego Llagostery. Tym razem zatrzymuję się na przedmieściach i uzupełniam braki w elektrolitach. Obserwuję mieszkańców. I zaglądam również na mapę. Wyznaczam kierunek i docieram na szutrowe odcinki. Dobrze utwardzone. Mam pewne obawy przed uszkodzeniem koła ale staram się jechać z dużym wyczuciem. Martwi mnie tylko skrzypiący łańcuch. Postanawiam w najbliższej miejscowości znaleźć jakiś sklep rowerowy. Santa Cristina d’Aro. Tutaj znajduję sklep rowerowo-skuterowy i po chwili rozmowy udaje mi się kupić smar. Co za ulga. Ostatnie kilometry pokonuję w dużym komforcie. Kolejne 80 kilometrów w pięknych okolicznościach przyrody.

Kolejny dzień to następny etap penetracji tego cudownego obszaru. Wyruszam na znany mi podjazd w Calonge. Ponownie pokonując serpentyny docieram do La Bisbal d’Emporda ale tym razem uciekam w drugim kierunku. Pierwsze miasteczko to Ullastret. Jak większość położone na wzgórzu. W środku miasteczka imponująco wygląda stary kościółek. Kamienny, z imponująco wyglądającą dzwonnicą. Jeszcze przed dojazdem do Ullastret, widzę w oddali na ogromnym wzniesieniu zarysy budowli podobnej do zamku. Google podpowiadają że warto więc jadę w jego kierunku. Po drodze jednak pojawia się informacja i skręt o czynnym muzeum archeologicznym. Puig de Sant Andreu. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie sprawdził co do za miejsce. Czy warto zabrać w to miejsce część pozostałych wczasowiczów. 

Jest to stanowisko archeologiczne z pozostałościami przedrzymskiej osady plemienia Indigetes. Pochodzi z okresu między VI a II w. p.n.e. Wygląda interesująco ale czy na tyle aby przekonać pozostałych? Zobaczymy. 

Wracam na główną drogę i obieram kierunek na Torroella de Montgrí. Mijam typowe dla tego terenu ogromne sady jabłkowe czy nektarynkowe. Miasto wygląda na całkiem spore. Zaczynam zwiedzanie od zabytkowej części miasta. W jej centrum króluje potężna budowla sakralna. Kościół Sant Genis, wieża Torre de les Bruixes oraz Portal Santa Caterina. Niemniej mnie najbardziej interesowała budowla królująca nad miastem. Ja tam dotrzeć?  Znalazłem punkt wypadowy ale okazało się że nie ma możliwości wjechania rowerem. Dwa piesze szlaki, jeden z nich pokazie czas podejścia w granicach 1h. Ponownie pojawia się pytanie czy uda mi się namówić pozostałych? Nie daje mi jednak jedna myśl spokoju. Na górę musi prowadzić jakaś utwardzona droga. Skoro zamek jest czynny dla turystów, może jest jedna jakaś droga dojazdowa. Google podpowiada że kilkadziesiąt metrów dalej jest miejsce gdzie rozpoczyna się wjazd na zamek. Kieruję się według wytycznych lecz po 200 metrach podjazd się kończy. Zjazd do miasta. Uzupełnienie płynów i jadąc wzdłuż wybrzeża docieram do kolejnej, interesująco wyglądającej miejscowości o nazwie Pals. 

Cudownie zachowany środek miasteczka. Kamienne mury okalające wnętrze nie oddają zachwytu nad środkiem miasta. Ja się późnej okaże będzie jeszcze okazja do opisania miasteczka Pals.

Kolejnym punktem na mojej drodze będzie miasteczko Palafrugell. I tu okaże się że muszę dodać do mojego treningu około 25 km gdyż droga zaproponowana przez Google prowadzi na drogę ekspresową. Wracam do la Bisbal pokonując po drodze dwa fajne podjazdy, mocno wyczerpujące ale dające dużo satysfakcji, uzupełniam płyny i dobrze mi znanym podjazdem wracam do Calonge. Tym razem prawie 100 km. Wooow. Mocno satysfakcjonujaca trasa. 

Kolejny dzień to nowe wyzwanie. Tym razem startuję w Platja d’Aro. Pokonuję pierwszy fajny podjazd i dojeżdżam do Castell d’Aro. Na rozwidleniu skręcam w prawo i przede mną kolejny podjazd. Santa Cristina d’Aro. Kolejny skręt i po kolejnym pojeździe docieram do skrzyżowania gdzie w lewo mogę skręcić do dobrze mi już znanej LLagostery. Zatem jadę, początkowo szybkie zjazdy, zaraz potem stroma ścianka. Mijam kolejnych kolarzy. Jestem w miejscu i o czasie gdzie postanawiam zawrócić. Mijają mnie zawodowi kolarze. Arkea. Ineos. Wooow. Zawracam. Oczywiście nie doganiam zawodowców ale dojeżdżam do kolarza jadącego na kultowym Treku. Podłączam się do niego i cały podjazd w kierunku Calonge jedziemy razem. Podjazd bajka. Pewnie zapytacie co można widzieć pozytywnego w pokonywaniu długich stromych podjazdów i uwierzcie ja je bardzo lubię. Czasami mam ochotę zejść, stanąć, wycofać się lecz świadomość i możliwość pokonania swoich słabości jest cudownym doznaniem. W wielu momentach czuję się jak na wielkim wyścigu, gdzie jadę w otoczeniu tysięcy kibiców, gdzie pot, oddech, wysiłek miesza się okrzykami i czasem wariackim zachowaniu kibiców. To piękne, ekscentryczne momenty. Pokonujemy ostatnie momenty podjazdu, wymieniamy uprzejmości, dziękujemy sobie za wspólną jazdę. Mnie zanim zjadę w dół zaciekawia intrygująco wyglądająca budowla przypominająca centrum astrologiczne, górująca nad drzewami. Jest droga prowadząca do więc odbijam i ponownie powoli do góry pnę się wąską ścieżką do góry. Kolejne kilometry pokonane w upale i nadal trawersuję a nie podjeżdżam bezpośrednio pod wieżę. Postanawiam wrócić do puntu wyjścia. Przede mną piękny zjazd do Calonge. Tym razem wjeżdżam do miasta od innej strony. Sam zjazd petarda. Rower pięknie pracuje na zakrętach. Tego dnia tylko 60 km ale z przewyższeniami liczącymi prawie 1000 m. Dodatkowo upał. Docieram na camping zmęczony ale szczęśliwy. Mam wrażenie że byłem już wszędzie. Następny dzień jest dniem przerwy od roweru co nie oznacza że nic nie robię. Pływanie poranne i udaje się zrobić fajny trening. A póżniej jedziemy do Barcelony na jej zwiedzanie z przesympatycznym przewodnikiem Pawłem. O tej zjawiskowej podróży nieco później a przede mną ostatni dzień na rowerze. 

Wyjeżdżam z Platja d’Aro w kierunku Girona jadąc przez Calonge. Podjazd jest zjawiskowy. Im wyżej tym bardziej stromo. Końcowa świetnie wchodzi w nogi. Wysokość tylko 215 m.n.p.m. ale pamiętajmy że ruszamy z poziomu morza. Mijam skrzyżowanie z możliwością dojazdu do Romana de la Selva, szybki zjazd i melduję się w dobrze znanej już mi miejscowości Llagostera. Następnie Cassa de la Selva i wielka przyjemność i niespodzianka oraz satysfakcja a bowiem dojeżdżają do mnie dwie dziewczyny, profesjonalne zawodniczki zawodowej grupy Canyon Sram Racing (to ta sama grupa w której wygrywa Tour de France kobiet Kasia Niewiadoma), próbuję złapać koło i uda mi się to przez około 10 km, dziewczyny jadą szybko, poza moją strefą komfortu ale docieramy razem do przedmieść Girona. Ufff. Ja przed oddaniem roweru postanawiam zobaczyć jeszcze stadion Girona. Docieram do wypożyczalni kilka minut po ogłoszeniu siesta. Wykorzystujemy ten fakt oczekiwania na wypicie wyśmienitej kawy. Później oddaję sprzęt. Rozmawiam jeszcze z obsługą na temat moich wrażeń po. Z pewnością sama rama jest godna polecenia. Nawet w tej wersji podstawowej jaką miałem okazję testować Basso jest rowerem interesującym. Świetny na zakrętach. Podczas zjazdów spisywał się wyśmienicie. Poza tym ku memu zaskoczeniu osprzęt w postaci 105 działał bez zarzutu. W rozmowie padła sugestia aby spróbować testów najwyższego modelu Basso. Poniekąd jest jeszcze sprytniejszy. Hamulce tarczowe. Moje pierwsze doświadczenie w szosowym rowerze bardzo pozytywne ale zgodziliśmy się razem z obsługującym mnie Hiszpanem że szosa jest idealna w wersji beztarczowej. 

Jeszcze raz polecam Wam wszystkim wypożyczalnię eatsleepcycle.com 

Ja z pewnością tu wrócę. 

Insomma ja mawiają Włosi, czyli podsumowując, wakacje uwielbiam spędzać aktywnie. Rower był, jest i pewnie zawsze będzie ze mną na wakacjach. Pływanie jako dodatkowa aktywność. Przy dobrej organizacji urlopu można potrenować, wypocząć, zwiedzać i cieszyć się życiem.

Polecam

Ci vediamo

Buona sera