Wysokie Tatry, Słowacja 2016, part 3

Home » Wysokie Tatry, Słowacja 2016, part 3
widok z Rysów  na Morskie Oko

Cześć. Jestem ponownie.
Zacznę nietypowo. Bomba muzyczna na początek. Nie, nie będzie to nowy singiel zapowiadający nową płytę Metallica a Florence & the Machine – Cosmic Love. Tekst. Genialny. Muzyka. Torpeda. Po tegorocznym Openerze uwiodła mnie Florencja.
Słuchajcie i czerpcie energię. Absolutnie.
Florence & The Machine – Cosmic Love

Ale za nim przejdziemy do meritum to jeszcze krótka ma relacja z tegorocznego Forest Run. Wystartowałem. Dystans oczywiście najdłuższy. 50 +. Ukończyłem. Sama organizacja za którą odpowiedzialne są znane Wam już dwie dziewczyny Agnieszka Korpal i Ania Kautz, oraz ekipa Poco Loco i inni wolontariusze, tak tak, znani już Wam z mojego wpisu o Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim, perfecto. Oznakowanie trasy, wydawanie pakietów, bufety. Najwyższa liga. Na 34 km była coca-cola, i fajnie, bo przy spadku cukru kilka łyków tegoż cudownego trunku stawiało na nogi. Jakoż że kilka dni wcześniej podjąłem ostateczną decyzję że październiku wystartuję w Ultrakotlinie 130 km, zatem ten bieg miałem potraktować treningowo. Plany planami, życie życiem.

tak wygląda medal

Weryfikacja przyszła bardzo szybko. Pierwsze kilometry bardzo szybkie. Pierwsze 10 km w czasie poniżej 49 minut. 21 km w czasie 1:43, zdecydowanie za szybko, półmetek jakoś 2:03 lub 2:07, bomba. Treningi odpowiednio dobrane przez Tomka Kałużnego już procentowały. I nagle wszystko strzeliło. Odezwało się lewe kolano. I zaczęła się walka. Do mety 26 km, ja ledwo powłóczę nogą. Dramat. Próbuję iść. Nie pomaga. Nie mam żadnego środka przeciwbólowego. Przechodzą przez głowę myśli nawet związane z tym aby się wycofać. To najtrudniejsze 2 km w mym życiu. Walka.

a tak nagroda za first place, brawo dla Kaśki

Nigdy się nie poddałem. I nie poddam się teraz. Jakoś to będzie. Bieg z truchtem. Na 46 km dopadam ambulans. Szybkie mrożenie kolana i docieram na metę. 5:03h szału nie robi. Niemniej, dziś dwa dni po wyścigu, stwierdzam że ten medal smakuje wyjątkowo dobrze. Wydarty ze szponów udręki i bólu. Nie powiem że jestem wielki bo bym skłamał. Byłem dopiero 34 na 166 startujących. Ale satysfakcję mam ogromną. I pod kątem 130 km które przede mną to dobry prognostyk. Kolano się zespawa. Umysł i psychika pracują. Brawo JA!!!!. Dziś wiele partii mięśni jeszcze cierpi ale….

na pierwszym planie Popradskie Pleso

No i czas na główne danie. Mamy niedzielę. Po bardzo ciekawej nocy i tańcach przed nami wspinaczka na Rysy z międzylądowaniem w schronisku pod Rysami 2250 m.n.p.m. Powstają dwa zespoły. Pierwszy w składzie: Miś, Jaszczomp, Marud, Ricco, Fedur i Sowa idą do schroniska. I tam mają poczekać na zespół drugi: Jaca Kozioł, ajem. My w towarzystwie dwóch niewiast poznanych w schronisku udajemy się jeszcze na Przełęcz pod Osterwą 1966 m.n.p.m. oraz naturalnie samą Osterwę 1980 m.n.p.m. Plan zakłada szybkie wejście na lekko. Na szczycie jesteśmy po 45 min. Mapy pokazują 1:30h. Pogoda wyśmienita. Widoki dosłownie urywają dupę. Sorry za wyrażenie. Niech Ci co poszli już pod Rysy żałują. Zdjęcia. Kontemplacja. Obserwacja. Nie da się tego opisać co widzą nasze oczy. Cudo.

po lewej w górnym rogu przełęcz Osterva

Równie szybkie zejście. Dziewczyny wracają do Krakowa. My zabieramy plecaki i udajemy się do Chaty pod Rysami. Na wejściu na szlak porywam jeszcze worek z 8 litrami mleka które pakuję w plecaku i jako turysta tragarz idziemy.

kontemplujący Jaca Kozioł

Osterwa zasłania pleso

słowackie szczyty

Zabranie czegokolwiek na górę jest nieobowiązkowe, ale warto tym bardzie że pomagamy a po drugie specjalny Taj (czaj) serwowany dla ochotników na górze smakuje wyśmienicie. Początek szlaku to niebieskie podejście doskonale znane już nam z dnia wczorajszego (Koprovsky Stit).

jak na tabliczce

nic dodać

bjutiful

Jaca zdobywca

Po 15 minutach odbijamy na czerwony szlak prowadzący już bezpośrednio na Rysy 2503 m.n.p.m. Początkowo wspinamy się wśród kosodrzewin. Z góry schodzi mnóstwo turystów. Mnie dopada ból brzucha. Tak silny że aż skręca. Nie ma wyjścia.

w tych workach cuda do wtargania do chaty

Jaca na szlaku

podejście pod Rysy

łańcuchy 

Krzyczę do Jaca Kozła że kosodrzewiny mnie wzywają. Ratunek przychodzi w samą porę. Uwolniony od złych demonów wracam na szlak. Tabletka rozkurczowego leku plus nifuroksazyd, duża ilość herbaty i powoli nabieram tempa. Mniej więcej na wysokości Wielkiego Żabiego Stawu wędruję już na równi z Jacą. Przed nami ostre podejście zabezpieczone łańcuchami. Powoli czuję też ciężar plecaka. Poza swymi gratami dodatkowo mleko.

klamry

takie szczytowanie

pod chatą przystanek

Jaca wspina się na lekko. Mijamy się na ekspozycjach. Jeszcze kilka zakrętów i naszym oczom ukazuje się schronisko. Przed nim nasi partnerzy. W ich grupie na herbatę zasłużyli Jaszczomp i Miś. Po lewej stronie schroniska widoczna jest charakterystyczna, kultowa wręcz toaleta. Ba nazwanie toalety toaletą może być lekkim nadużyciem. O niej samej nieco później.

schronisko od spodu

widok z okna

widok z podejścia na Rysy

nad Sedlo Waha

Zostawiamy graty w schronisku i atakujemy szczyt. Wejście zajmuje nam jakieś 30 minut. Po drodze mijamy Sedlo Waha 2340 m.n.p.m.

Sedlo Waha

I jest szczyt. I słuchajcie. Niewiarygodne. Na szczycie jesteśmy sami. I tak dobre 40 minut. Absolutnie zjawiskowe są te nasze i słowackie Tatry. Wszystko jak na wyciągnięcie. Magia światła słonecznego, gra chmur, widoczność perfekcyjna. I brak wiatru. Jest niewiarygodnie. Magicznie. Dla tych chwil warto żyć. Warto się sponiewierać. Umęczyć. Stargać. Full full pussy. Fucking amazing full full pussy. JEST KU…. DOBRZE. Powoli schodzimy. Ukontemplowani. Wszyscy.

widok z przełęczy

itd

fedur i ajem, w tle Jaca

jaszczomp

Mięguszowickie Szczyty

Morskie Oko 

King Miś

ajem

king jaszczomp

sowa

widok ze szczytu

i tu też

rilly bird

Powoli docieramy do schroniska. Po drodze mijamy jeszcze koleżankę z baru schroniskowego. Sama na szczyt? Niewiarygodne. Po chwili jest już z powrotem. A samo schronisko to osobna historia. Brak światła. Tylko czołówki. nie można politykować.

krótki komentarz

do kogo należy schronisko?

najwyższe

W miejscu noclegowym nie wolno chodzić w butach. Obowiązują kapcie. W jadalni części głównej nie wolno spożywać własnych trunków. Jeżeli chodzi o porcje obiadowe to ja szczególnie polecam gulaszową. Znakomita pomimo swych 6 euro.

oto one

Porządna miska ciepłej strawy. I ten Taj (czaj). Na takiej wysokości wszystko smakuje inaczej. Szybko zaprzyjaźniamy się z kuchnią. Nawet dostajemy od nich plakat – kalendarz z piękną nagą dziewczyną na tle Tatr na wysokości wspomnianej wcześniej przełęczy Waha. I nasze teamowe koszulki budzą ciekawość. Podoba się obsłudze sam pomysł i tradycja kultywowania tych naszych zakończeń. Dużo rozmawiamy o historii schroniska i jej obsłudze. Z ciekawostek to dochodząc do schroniska ustawiona jest brama prowizoryczna obwieszona kolorowymi chorągiewkami buddyjskimi, jakie powszechnie są rozwieszane w Himalajach. To znak że wchodzimy na teren „Wolnego Królestwa Rysy”. Poza tym samo schronisko kilkukrotnie było niszczone przez lawiny. Po ostatniej z 2000 roku, śladu już nie ma gdyż odbudowano-przebudowano je całkowicie z zewnątrz nie tracąc przy tym cudownego klimatu w środku. I obiecany kibelek. Kolorowa latryna z plastikową deską umieszczona na platformie. Siadając na tronie rozkoszujemy się pięknym widokiem na góry.

widok z kibelka

ricco

kibelek

kapiel

Obok kibelka umywalko – prysznic. Woda niewiadomego pochodzenia. Pić jej nie wolno. Ale wykapać się w kubku wody. Owszem. Ja, Miś i Fedur korzystamy z przywilejów i na kompletnego nagusa walczymy ze sobą. Zmierzcha się już. Chłodniej jest już. Ale nam to nie przeszkadza. Cudowne zwieńczenie kolejnego udanego dnia. Po drodze do kibelka odkrywam ślady Lenina. Nieco dalej odciski rąk. Gdzieś powinny być widoczne także odbicie pośladków z podpisem obok młot, sierp i oczywiście gwiazda. Mamy to szczęście że w schronisku na noc zostają tylko nieliczni. Jest magicznie. Lampa naftowa na stole. Piwo. Humory dopisują. Widać już zmęczenia na niektórych twarzach. Dziś szybciej kładziemy się do łóżek. Rano pobudka o 6.30. Szwedzki stół dla tych co wybrali taką formę.

widok ze środka kibelka

i taki także

Nocna jeszcze wizyta w kibelku na zewnątrz i do spania gotowi.
W nocy budzą nas grzmoty i padający deszcz.
Spoglądamy przez szyby. Galeria błysków pomiędzy szczytami, komponujące się w to krople deszczu.
6.30 budzi nas dzwonek gospodarzy. Schodzimy na śniadanie. Jest już poniedziałek. Niestety. Czas wracać. Kawa, herbata, sporo wędlin, warzyw, dżem, miód, płatki owsiane. To główne menu. Około godziny 8 jesteśmy gotowi do wymarszu. Żegnamy się z gospodarzami. Ja wrócę tu z pewnością. Bosko.

Miś chciał zjechać 

Pada deszcz. Powoli schodzimy tą samą drogą co wczoraj wchodziliśmy. Nasze samochody czekają w Strbskim Plesie. Powoli. Nikomu nie chce się wracać.
Podsumowując. tegoroczny wyjazd był wyjątkowy pod każdym względem. Pogoda. Towarzystwo. Widoki. Trasy. Poznane nowe osoby. Nowe doświadczenia. Nowe wrażenia.
Sam wiem po sobie a w rozmowach z większością każdy z nas nie mógł się otrząsnąć i chyba tak jest nadal. A to już 3 tygodnie mijają. Niewiarygodnie udany wyjazd.
Dziękuję Wam moi koledzy że JESTEŚCIE. Mam łzy w oczach. Obiecuję Wam że o ile zdrowie i czas pozwoli to będę Wam organizował takie cudeńka co roku a może i częściej.  Podziękowania dla naszych najbliższych, żon, dzieci. Wasza cierpliwość jest bezcenna.

fucking amazing friends

I cóż, dziękuję w imieniu swoim i mych kompanów wszystkim poznanym po drodze koleżankom i kolegom. Wspólne dzielenie PASJI by abdulaltarrik to dla mnie zaszczyt. Paulinie za wskazanie nowych dróg, koleżankom poznanym w chacie pod Soliskiem za wyborną taneczną imprezę.
Niech moc będzie z Wami.
Miłej lektury.